Uczestnicy "Konkursu Wiedzy o Unii Europejskiej " w Brukseli.

Karol Adamiec, uczeń klasy II SLO

W nagrodę za udział w „Konkursie Wiedzy o Parlamencie Europejskim" zorganizowanym przez biuro pani europoseł Julii Pitery, w dniach 13-16 czerwca 2016 roku odbył się wyjazd studyjny do Brukseli, w którym udział wzięli uczniowie szkół ponadgimnazjalnych oraz studenci z całego Mazowsza.

W nagrodę za udział w „Konkursie Wiedzy o Parlamencie Europejskim" zorganizowanym przez biuro pani europoseł Julii Pitery, w dniach 13-16 czerwca 2016 roku odbył się wyjazd studyjny do Brukseli, w którym udział wzięli uczniowie szkół ponadgimnazjalnych oraz studenci z całego Mazowsza, a wśród nich trzech uczniów z naszej szkoły, Karol Adamiec, Tomasz Roś i Tomasz Pietras. Razem z nimi pojechała również Paulina Deniziak, szczęśliwa absolwentka liceum salezjańskiego , która w momencie pisania konkursu była jeszcze w klasie maturalnej, oraz pan Zdzisław Roguski, wszystkim znany nauczyciel wiedzy o społeczeństwie, przygotowujący uczniów do tego konkursu.
Wyjechaliśmy w poniedziałek o godzinie 8:40 spod naszej szkoły. Gdy wsiadaliśmy, w autobusie znajdowały się już grupy z Siedlec i Sokołowa Podlaskiego, a w Warszawie dołączyli do nas również reprezentanci Radomia i Płońska. Po długiej podróży dojechaliśmy do granicy polsko-niemieckiej, a dzień skończyliśmy w hotelu w Minden, miejscowości pod Hannowerem. W hotelu tym byliśmy tylko na noc, bo już rankiem następnego dnia wyjechaliśmy w kierunku Antwerpii, drugiego największego miasta w Belgii, które również mieliśmy zamiar zwiedzić. Ponieważ droga prowadziła przez Holandię, zatrzymaliśmy się na chwilę na holenderskiej stacji paliw, a w okolicach popołudnia dojechaliśmy do celu.
Zwiedzanie Antwerpii rozpoczęliśmy od portu, a następnie, idąc wzdłuż rzeki Skaldy, dotarliśmy do nadrzecznego fortu, przed którym znajdował się pomnik giganta, pobierającego - według legend - opłaty za przepływanie rzeki.Mmarynarzom, którzy nie przekazywali pieniędzy, obcinał dłonie. Następnie, idąc przez dobrze zachowaną najstarszą dzielnicę miasta, pełną dawnych budynków należących do cechów rzemieślniczych i dawnych domów handlarzy, dotarliśmy na rynek, gdzie znajdował się antwerpski ratusz. Przed nim również znajdował się monument, ten dla odmiany przedstawiał rzymskiego żołnierza, który według opowieści pokonał wcześniej wspomnianego giganta, i w ramach zemsty obciął mu dłonie i wrzucił je do morza.
W oknach otaczających nas domów pełno było flag, głównie belgijskich, ale znalazły się też i flagi miasta czy flagi Flandrii, czyli regionu Belgii, w którym byliśmy. W niektórych budynkach znajdowało się przynajmniej kilka flag, ale konkurencję zdecydowanie wygrywał ratusz, który na ścianie frontowej miał wetknięte przynajmniej 50 flag różnych krajów, głównie europejskich. Wychodząc z rynku, minęliśmy kamień o kształcie muszli, który wetknięty w bruk oznajmiał turystom, że znajdują się na szlaku Św. Jakuba. Szlak ten powstał już w średniowieczu i prowadził pielgrzymów z całej Europy od miasta do miasta aż do Santiago de Compostella, słynnego celu pielgrzymek związanego właśnie ze Świętym Jakubem.
Po przejściu kilku uliczek, doszliśmy do “prawdziwego” centrum miasta, gdzie znajdowało się wiele różnych sklepów. Dostaliśmy wtedy trochę czasu wolnego dla siebie, większość osób skierowała się do sklepów z czekoladą, których w Belgii jest bardzo wiele. Gdy mieliśmy się zbierać, pojawił się pewien problem - zaczęło rzęsiście lać. Deszcz padał bardzo intensywnie przez kilka minut, po czym uspokajał się na kilka chwil, tylko po to, by znowu zaatakować niczego niespodziewających się, i tak już mokrych ludzi. Część osób pomagała sobie parasolkami. Zdecydowanie najgorzej mieli ci, którzy nie mieli ani bluzy, ani sprawnego parasola. Korzystając z krótkich przerw w opadach, szybko przemieszczaliśmy się tak daleko, jak tylko się dało, a gdy znowu atakowała nas pogoda, chowaliśmy się pod wystające kondygnacje budynków. Podróżując niczym partyzanci, ostatecznie dotarliśmy do autobusu, a później cali mokrzy wybraliśmy się w kierunku oddalonej o 50 km Brukseli, stolicy Belgii, gdzie po zwiedzeniu słynnego “Atomium”, czyli powiększonego 162 miliardy razy atomu żelaza, udaliśmy się do centrum Brukseli na posiłek, a po krótkim spacerze po Grote Markt (po francusku Grand Place - najstarszy rynek Brukseli) dotarliśmy w końcu do hotelu.
Następny dzień zaczęliśmy wcześnie rano, od spotkania z naszą panią przewodnik, Polką, która od wielu lat mieszka w Belgii. Pani bardzo ciekawie opowiadała nam o przeszłości miasta, o jego dzielnicach, interesujących miejscach, a nawet dzieliła się z nami różnymi historiami. Bruksela jest miastem, którego mieszkańcy to w większości Walończycy posługujący się językiem francuskim, ale jest też bardzo duża grupa niderlandzko- języczna z Flandrii. I dlatego wszystkie ulice, budowle oraz dzielnice mają po dwie nazwy. Tak samo było w przypadku Marolles, (nid. Marollen), dzielnicy, od której rozpoczęliśmy zwiedzanie. Dzielnica ta znajdowała się poza murami miasta i zawsze gromadzili się w tym miejscu ludzie wyjęci spod prawa, często przebywający nielegalnie.

Jeszcze w granicach Marolles, przeszliśmy do Place du Jeu de balle (nid. Vossenplein), czyli do najpopularniejszego w Brukseli pchlego targu. Ponieważ Beldzy, zwłaszcza Ci ze starszego pokolenia, mają tendencję do chomikowania wielu rzeczy, często gdy rodzina otrzymuje w spadku jakieś mieszkanie, jest ono zagracone, a wszystko, co niepotrzebne, ostatecznie ląduje na pchlim targu takim jak ten. Z tego właśnie powodu właśnie tutaj znawcy staroci mogą odnaleźć rzeczy o bardzo wysokiej wartości, jak na przykład nieznane wcześniej obrazy znanych twórców, czy też cenne wyroby z Afryki. Potem poszliśmy do gotyckiego Kościoła Notre-Dame de la Chapelle, gdzie znajduje się wiele dzieł słynnych malarzy z XVI i XVII w., w tym Bruegla czy Rubensa.
Następnie przeszliśmy do brukselskiego ratusza, a później trafiliśmy raz jeszcze na Grote Markt. Tym razem mogliśmy się dowiedzieć nieco więcej o historii tego miejsca oraz o budynkach, które otaczały rynek, w tym właśnie o ratuszu. Następnie szliśmy przez wybudowany w 1847 roku Pasaż Św. Huberta, który powstał z rozkazu belgijskiego króla, aby zapewnić handlarzom miejsce do sprzedaży swoich dóbr bez obawy o nieprzychylną pogodę, jakiej w Belgii nie brakuje. Pasaż ten z wyglądu przypominał bardziej zadaszoną ulicę niż budynek, ale jednego nie można mu odmówić - był naprawdę dobrze zaprojektowany i artystyczny. Po wyjściu z pasażu udaliśmy się w kierunku Katedry Św. Guduli i Archanioła Michała, największego i najsłynniejszego budynku sakralnego w Brukseli. W kościele tym mogliśmy zobaczyć bardzo dużo pięknych, barokowych rzeźb, a także kilka witraży, część z nich zachowała się jeszcze ze średniowiecza.

Zwiedzanie zakończyliśmy przejażdżką metrem do tzw. “Dzielnicy Europejskiej”, czyli do miejsca w Brukseli, gdzie znajdują się budynki Parlamentu Europejskiego. Kilka minut po godzinie godzinie 13.00 weszliśmy do środka, i mieliśmy dużo szczęścia, bo gdy tylko weszliśmy pod dach, znowu zaczęło padać. Na terenie Europarlamentu zobaczyliśmy między innymi salę wystawową i miejsce, gdzie wita się znamienitych gości przybywających tutaj w ważnych celach. Następnie udaliśmy się na piętro, gdzie znajdują się biura polskich europosłów z partii PO i PSL, a później weszliśmy do biura pani europoseł Julii Pitery, gdzie dostaliśmy torby z upominkami i zobaczyliśmy od środka, jak wygląda miejsce pracy parlamentarzysty. Później udaliśmy się na posiłek na stołówkę a potem spotkaliśmy się z pracownikiem Europarlamentu, który opowiedział nam, jak pracuje ta instytucja, Po jego wystąpieniu ponownie spotkaliśmy się z panią Julią Piterą, która tym razem z perspektywy europosła opowiedziała nam o Unii Europejskiej i Parlamencie Europejskim oraz odpowiadała na pytania “z widowni”.

Na koniec naszej wizyty w Brukseli weszliśmy jeszcze na trybunę dla gości sali plenarnej, z której można było oglądać i słuchać posiedzenia europosłów. Gdy my weszliśmy na salę, akurat trwała debata dotycząca gospodarczych skutków potencjalnego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Niestety, nie mogliśmy przesłuchać całego spotkania, ponieważ musieliśmy już opuścić Europarlament, ale zdążyliśmy zrobić kilka pożegnalnych zdjęć z paniąeuroposłanką. Po wyjściu z Europarlamentu, już pieszo, udaliśmy się w stronę restauracji, gdzie po krótkiej chwili wolnego zjedliśmy obiad. Po posiłku musieliśmy już jednak ostatecznie pożegnać się z Brukselą i udać się w kierunku Polski, gdzie, po długiej podróży, dojechaliśmy następnego dnia w godzinach popołudniowych.

Na koniec tego tekstu pozwolę sobie podzielić się drobnymi spostrzeżeniami dotyczącymi całego wyjazdu oraz ogólnie Unii Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Po pierwsze, pragnę zaznaczyć, że jestem zadowolony z wyjazdu, zwłaszcza, że był on sfinansowany przez UE i nie musiałem nic wydać, ale mimo wszystko jest duży niedosyt. W Belgii byliśmy raptem półtora dnia, i z pewnością nie jest to czas, jaki wystarcza na zwiedzenie najciekawszych miejsc tego kraju. W tym czasie nie da się zwiedzić nawet połowy najbardziej interesujących zabytków Brukseli. Chociaż dowiedziałem się wiele, to wciąż jednak mam tę świadomość, że jeśli chcę naprawdę poznać ten kraj, to muszę jeszcze kiedyś tu wrócić.

Drugie spostrzeżenie - ludzie. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że Belgowie są bardzo przyjaźni i otwarci. Wszyscy sprzedawcy i pracownicy restauracji, na jakich trafialiśmy, byli bardzo mili i uprzejmi. Często pytali, jak nam się podoba w Belgii, przez co tworzyli bardzo ciepłą i gościnną atmosferę. Tak jak wszędzie, w Belgii również można spotkać dość liczną mniejszość polską, i my też mieliśmy okazję zamienić kilka słów, zarówno z turystami takimi jak my, jak i z osobami, które w Belgii mieszkają już wiele lat. Belgowie sprawili wrażenie naprawdę gościnnego i miłego narodu.

A skoro mowa o Belgach - jest to jeden z dziwniejszych narodów, jakie istnieją, ponieważ Belgowie dzielą się na dwie główne części - mówiących po niderlandzku mieszkańców Flandrii oraz Walonów, którzy posługują się językiem francuskim. W Antwerpii, gdzie mieszkają głównie osoby niderlandzko-języczne, nie widać tego podziału, ale w Brukseli, która jak już pisałem , jest podzielona językowo, sprawia to różne problemy. Te same kłopoty widoczne są nie tylko w Brukseli, lecz także i w innych regionach w kraju. Dla przykładu, cztery lata temu w Belgii doszło do katastrofy kolejowej, gdzie dwa pociągi zderzyły się ze sobą. Do wypadku doszło tylko dlatego, że waloński konduktor pociągu nie znał niderlandzkiego, a pochodzący z Flandrii kontroler ruchu nie potrafił się z nim dogadać po francusku. Chociaż rząd w Belgii robi wszystko, co w jego mocy, aby do podobnych sytuacji nie dochodziło, na przykład poprzez obowiązkowe nauczanie obu języków w szkołach, to jednak widać na tym przykładzie, że Belgia to kraj, gdzie miesza się wiele kultur i języków, dodatkowo od ubiegłego wieku w Belgii jest też bardzo liczna mniejszość pochodząca z krajów arabskich.

W Brukseli jest też zdecydowanie mniej bezpiecznie niż na przykład w Warszawie. Echo niedawnego zamachu wciąż odbija się na ulicach tego miasta, a najbardziej widać to w postaci dwuosobowych patroli wojskowych, które można spotkać w okolicach wszystkich ważnych miejsc oraz atrakcji turystycznych. Są w Brukseli dzielnice, takie jak Anderlecht czy Maalbeek, gdzie większość mieszkańców stanowią imigranci z krajów arabskich, i w tych miejscach zaleca się, aby nie chodzić samemu po zmroku. My osobiście mieliśmy szczęście i nie trafiliśmy na żadne potencjalne zagrożenie, aczkolwiek widać jak na dłoni, że Arabowie trzymają się razem i nie są w pełni zintegrowani z belgijskim społeczeństwem.

Bruksela jest jednym z najbogatszych miast Europy, a Belgia, razem z Luksemburgiem, cieszą się mianem najbogatszych krajów kontynentu, ale mimo to miejscowi włodarze borykają się z ogromnym problemem bezdomnych. Gdy spacerowaliśmy ulicami prowadzącymi do centrum, często mijaliśmy bezdomnych, którzy albo akurat żebrali, albo spali zawinięci w koce, leżąc w przejściach domów. Miasto Bruksela walczy z tym problemem, między innymi poprzez budowę licznych lokali socjalnych, gdzie można mieszkać, płacąc tylko 10% swoich miesięcznych dochodów, albo przez udostępnianie schronisk dla bezdomnych. Niemniej jednak wiele osób decyduje się pozostać na ulicy, bo albo nie chce pracować, albo przeszkadza im zakaz picia alkoholu, jaki panuje w schroniskach. Teraz pulę bezrobotnych i bezdomnych zasilają dawni mieszkańcy krajów arabskich, którzy przybyli w latach 60 – tych ubiegłego wieku, aby pracować w belgijskich fabrykach, a teraz, po ich zamknięciu, bardzo ciężko jest im znaleźć pracę.

I jakby w tle tego wszystkiego znajdują się budynki Parlamentu Europejskiego, czyli instytucji, która również walczy z tymi problemami, tylko że na skalę europejską. Ja osobiście miałem, dyplomatycznie mówiąc, złe zdanie o tej instytucji, i trochę się ono poprawiło po tej wizycie, ale wciąż jestem przekonany, że funkcjonuje ona źle. Nasz wyjazd, chociaż dla nas, uczestników, z pewnością był czymś bardzo fajnym, z punktu widzenia funkcjonowania takiej instytucji, był czymś kompletnie zbędnym. Pieniądze wydane na nasz wyjazd można było na przykład odłożyć do jakiegoś innego funduszu, a potem faktycznie wydać je na coś, co naprawdę wpłynie na poprawę jakości życia w całej Europie. Bruksela nie jest jedyną siedzibą Parlamentu Europejskiego, przynajmniej 12 sesji plenarnych w roku musi odbyć się w oddalonym o 440 km drogi Strasburgu. Wtedy wszyscy pracownicy Europarlamentu, urzędnicy, tłumacze, europosłowie, asystenci tych europosłów, lobbyści oraz niezliczone ilości dokumentów, muszą zostać przetransportowane, w sumie bez żadnego dobrego powodu. Te wycieczki generują co roku setki milionów euro kosztów, a przykładów tego, jak Unia Europejska marnuje pieniądze podatników można mnożyć.

Podsumowując - wyjazd ten był z pewnością ciekawym i wartościowym doświadczeniem, niemniej jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że jeśli Unia Europejska i Parlament Europejski nadal mają istnieć i przyczyniać się do poprawy życia mieszkańców Europy, należy przeprowadzić wiele reform w sposobie jego funkcjonowania. Dziękuję pani europoseł Julii Piterze za zaproszenie i przyjęcie nas. Po tej wizycie mam bardzo dobre zdanie o niej, ale fakt, że po pożegnaniu się z nami, pani europoseł zamiast udać się na salę plenarną, gdzie właśnie trwała ważna debata, poszła przez park i wróciła do swojego domu, dowodzi tylko, że chyba nie wszyscy ludzie, którzy pracują na koszt europejskich podatników w tej instytucji, szanują środki publiczne i niekoniecznie robią to, co do nich należy.

konkursy/olimpiady, osiągnięcia, Szkoła licealna, wycieczki