Wakacyjne żeglowanie :)

Konrad Czerski

Dziennik pokładowy – relacja Konrad Czerski

Dziennik pokładowy – relacja Konrada Czerskiego
Dzień I – 19.08.17 (sobota)
Swoją wakacyjną przygodę żeglarską rozpoczęliśmy w Mińsku Mazowieckim przy naszej szkole, gdzie zabraliśmy do busa torby, śpiwory, plecaki i dobre humory; a zostawialiśmy wszystkie smutki i problemy. Wyjechaliśmy z księdzem Sławkiem i panem Piotrem ok. 9.00. Jechaliśmy trochę czasu, gdyż jest to 201 kilometrów. W tym czasie mieliśmy chwilę, żeby napisać menu na dany dzień - od niedzieli do piątku. W trakcie jazdy musieliśmy zajechać do sklepu, aby kupić jedzenie, żeby mieć siłę do stawienia żagli. Do Rucianego dojechaliśmy ok. 13.00.Po wyjęciu z busa swoich rzeczy pożegnaliśmy się z księdzem Sławkiem, i niestety przywitaliśmy się z ulewą, która nie tylko nas spotkała, ale i nasze rzeczy (mokre były jeszcze dłuższy czas). Na jacht weszliśmy ok. 15.00. Zapomniałbym o najważniejszym - o załodze: kapitanem był pan Piotr Bartosiak, I oficerką - Weronika Tkaczyk, nawigatorem – Konrad Czerski, załogą – Michał Pustoła, Przemysław Wróbel i Mateusz Wróblewski. Po podpisaniu przez pana umowy i spojrzeniu na mapy, popłynęliśmy w stronę jeziora Nidzkiego. Działo się wiele, ponieważ musieliśmy złożyć maszt - udało nam się nawet na wodzie. Zatrzymaliśmy się na bindudze po stronie Rucianego, żeby drugiego dnia wybrać się do kościoła. Ognisko przygotował Michał - nie zabrakło nic, nawet dla naszej wegetarianki Weroniki coś się znalazło. Zgasiłem ognisko i poszedłem spać.
Dzień II – 20.08.17 (niedziela)
Dzień rozpocząłem dosyć wcześnie, gdyż o 7:30 byłem już na nogach (choć wstałem znacznie wcześniej). Wachtę kambuzową miałem z Mateuszem. Na śniadanie przygotowaliśmy jajecznicę; niestety, nie było soli, więc smak miała dość ciekawy - ale członkowie umieli smak jajecznicy poprawić ketchupem. O dziewiątej wyszliśmy, aby na 9:30 być na Mszy Świętej w kościele Trójcy Świętej w diecezji ełckiej. Służyłem podczas Mszy Świętej, również czytałem. Taka mała ciekawostka – biskup pomocniczy diecezji ełckiej – Romuald Kamiński był kanclerzem kurii w Diecezji Warszawsko-Praskiej (naszej) od 1992 do 2005 roku, kiedy został biskupem pomocniczym w Ełku. O godzinie 12.00 wypłynęliśmy w stronę jeziora Bełdany. Jednak aby tam się przedostać, musieliśmy złożyć dwa razy maszt; po pierwsze, bo w Rucianym są dwa mosty, a po drugie - niedaleko jest śluza. Wachta trwała cały dzień. Zakotwiczyliśmy jacht niedaleko wyspy W-a Mysia, aby przygotować obiad - szykowałem go z Mateuszem (był makaron, sos spaghetti i pulpety). Mniam... W trakcie gotowania obiadu, reszta załogi myła się w jeziorze; my mieliśmy zaszczyt skorzystać z tego wieczorem. Niedziela, jak każdy dzień, minęła szybko; nawet za szybko - kolacja, śpiew i gitara
Dzień III – 21.08.17 (poniedziałek)
Zaczęliśmy nowy tydzień, nowy dzień i III dzień żeglugi. Na śniadanie jedliśmy kanapeczki, a potem wypłynęliśmy w stronę Rynu przez Bełdany. Płynęliśmy tak fajnie na pełnym wietrze do Mikołajek, aż złapała nas burza. Mieliśmy chwilę czasu. Michał i Weronika poszli do miasta po paliwo. Ja z Przemkiem przygotowaliśmy obiad. Po zjedzeniu popłynęliśmy w stronę Rynu. Musieliśmy złożyć maszt, gdyż nie zmieścilibyśmy się pod trzema mostami. Podczas stawianiu masztu, jedna z części kabestanu wpadła do wody. Odnalezienie go nie miało sensu, gdyż głębokość jest wielka. Płynęliśmy bardzo długo i około 17.00 zatrzymaliśmy się na Jeziorze Tałty, ponieważ wielkimi krokami zbliżała się burza. Tutaj też był problem, gdyż było bardzo płytko i do samego brzegu nie mogliśmy się dostać. Dlatego musieliśmy zmoczyć sobie troszeczkę nóżki. Byliśmy przy granicy miejscowości Tałty i jak co dzień rozpaliliśmy ognisko. Choć wszystko na statku wyłączyliśmy, jacht dalej działał i żył swoim życiem. Pan Piotr tej nocy nie mógł spać, gdyż nie bardzo wiedział, co się dzieje. Tego dnia przypadała 10 rocznica Białego Szkwału, który "położył" całe Mazury - zginęło w nim 12 osób.
Dzień IV – 22.08.17 (wtorek)
Pan Bartosiak zaczął dzień najwcześniej, gdyż nie zmrużył tej nocy nawet oka. Bał się trochę o nasze bezpieczeństwo. Cały statek „żył”. Kapitan obawiał się, że to pompa. Nic by i tak nam się nie stało, gdyż pod nami było tylko 40 centymetrów wody. Do tej chwili nie wiemy, co się wydarzyło. Myślimy, że to ster strumieniowy. Rano pan Piotr dzwonił do właścicieli, że coś jest nie tak. Spakowaliśmy się, zjedliśmy i popłynęliśmy w stronę Rynu - w kapokach. Przestało działać - całą noc prześladowało to pana Piotra. Jak dopłynęliśmy do Rynu, zwiedziliśmy miasto, zjedliśmy gofry i lody. Kupiliśmy też kiełbaskę, mleko i wodę. Po zakupach poszliśmy na jacht, żeby zjeść to, co przygotował nam Przemek z Weroniką. Następnie z panem Piotrem wybraliśmy się dopytać w bosmanacie, czy mają może tę część kabestanu, która odleciała w siną dal, w głąb jeziora. Niestety, nikt nie miał, dlatego popłynęliśmy w stronę jeziora Tałty. Nasza binduga była w zatoce Mrówka, gdzie można było już o 23.00 zauważyć spadające gwiazdy.
Dzień V – 23.08.17 (środa)
Rano wypłynęliśmy w stronę Mikołajek. Choć mieliśmy się nie zatrzymywać - to jak zawsze przycumowaliśmy, żeby zobaczyć, czy w sklepie żeglarskim nie ma podobnej metalowej części, która wpadła nam do jeziora niedaleko Mikołajek. Na nasze szczęście, taka część była i tylko tej firmy, którą potrzebowaliśmy. Nie do końca weszła, ale się trzymała.Zjedliśmy po ciepłym kubku i kanapce z szynką (sama siła), i odpłynęliśmy w stronę Śniardw. Jezioro Śniardwy jest największe w Polsce. Po wpłynięciu spotkały nasz ciemne chmury, które nie zanosiły się na ulewę. Po płynięciu jeszcze chwilę zaczęło lać i zatrzymaliśmy się na bindudze na dłuższy czas, na noc. Szefowa kuchni – Weronika i szef kuchni – Michał mieli czas przygotować przepyszne spaghetti. Byliśmy niedaleko miejscowości – Dziubiele. Niedaleko naszego zacumowania znajdowała się piękna łąka, gdzie można było zaobserwować zachód słońca. Przepiękne, niezapomniane wrażenia….

Dzień VI – 24.08.17 (czwartek)
Około 9.00 bez ociągania się, wypłynęliśmy w stronę Okartowa. Większość dnia poświęciliśmy na pływaniu po Śniardwach. Fale dosięgały nas do 70 centymetrów. Była „ostra jazda” i jak mówiła Panna Oficer „fajna zabawa”. Miałem sporo pracy, szukając na mapie gdzie jesteśmy; a w rzeczywistości, czy nie wpływamy na mieliznę lub kamienie. Michał w czasie rejsu przygotował kanapki, abyśmy nie poumierali z głodu. Wszyscy zmęczeni niesamowitą zabawą popłynęliśmy w stronę Bełdan. Ok. 17.00 zacumowaliśmy przy pięknym brzegu, niedaleko Popielna. Pan powiedział, abyśmy poszli sobie w świat – oczywiście żart. Uważając się za osoby dorosłe – Weronika, Przemek i Michał poszli do sklepu kupić chleb i jak będzie, to jeszcze kiełbasę. Michał wrócił wcześniej niż pozostali, którzy powrócili później- niestety nie z chlebem lecz tylko z kiełbasą. Śpiewaliśmy wiele szant, oglądalismy gwiazdy.
Dzień VII – 25.08.17 (piątek)
Wypłynęliśmy po śniadaniu ok. 9.00. Pierwszy postój rozpoczął się dość szybko i trwał dłuższy czas. Weronika i Przemek poszli szukać chleba, a ja z Mateuszem poszliśmy po wodę.Spotkała nas pani, która nie była jakoś mile nastawiona do nas, ale pozwoliła nam nabrać pitnej wody, za którą ładnie podziękowaliśmy. I ile mieliśmy sił w nogach szybko sobie poszliśmy, gdyż jest wzrok mówił wszystko, chociaż my zachowaliśmy się z zasadami kultury – Dzień Dobry, Przepraszam, Proszę, Dziękuję, Miłego dnia. Pan widząc, że młodzież nie wraca, sam poszedł po chleb i załatwił 8 kajzerek od miłych ludzi. Pani spotkana przy studni, trzy razy znalazła swoje miejsce w naszej piosence – jako gospodyni nie wiadomo skąd. Wypłynęliśmy i następny nasz przystanek był przy wyspie W-a Piaseczna, gdzie zjedliśmy obiad - makaron z sosem i keczupem, po którym sam sprzątałem. Na szczęście była tam ciepła woda. Następnie udaliśmy się w stronę śluzy Guzianka, do której dopłynęliśmy około 17.00. Zacumowaliśmy na bindudze w jeziorze Guzianka Wielka. Dużo czasu tam spędziliśmy i wymyśleliśmy własną szantę pt. „Mazury po Salezjańsku”. Tekst trochę zmieniliśmy z piosenki „ Na Mazury”; podjąłem się tego wyzwania. Poszedłem spać lekko po północy.
Dzień VIII – 26.08.17 (sobota)
Wstaliśmy już ok. 6.00 rano i szykowaliśmy nasz jacht do wypłynięcia. Klar pokład i klar pod pokładem był dosyć długi. Dopłynęliśmy do portu w Rucianym około 9.00. Sprzątania było dużo i ster strumieniowy zepsuł się bardzo mocno, że właściciele nie chcieli oddać kaucji. Po zjedzeniu śniadania w Tawernie, pojechaliśmy najpierw do Popielna szukać części, za którą straciliśmy kaucję. Znaleźliśmy ją i pojechaliśmy oddać właścicielowi (dostaliśmy część kaucji). Do domu wróciliśmy, gdzieś przed 16:30. - zaczęliśmy w ten sposób wspominanie tego, co się wydarzyło.
Na sam koniec chciałbym serdecznie podziękować Panu Bartosiakowi, bez którego nie byłoby wyjazdu, księdzu Sławkowi, który prowadził busa z Mińska do Rucianego i z powrotem i, że znalazł dla nas czas. Całej załodze serdecznie dziękuję za to, że chcieli słuchać mnie i mego śpiewania, i za to, że po prostu byli. Do zobaczenia – może za rok….. Ahoj.

sport, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, wakacje, relacje z wakacji, wspomnienia