Wakacyjne żeglowanie ( wspomnienie: ) - Mazury Północne 2018

Kasia & Ola

Dziennik Pokładowy jachtu "Meteor"

"Gospodyni nie wiadomo skąd, woła do nas: Poszła won! " - fragment,
"Na Mazury" - szanta, słowa i muzyka: Lucjusz Michał Kowalczyk interpretacja Konrad i spółka.
Bez cenzury.

Dzień 1
Pierwszego dnia wakacyjnego żeglowania edycji „naprawdę nie pamiętam” (p. Bartosiak), młodzi adepci żeglarstwa wraz ze skipperami (p. Piotrem Bartosiakiem oraz ks. Sławkiem) o godz. 12 00 spotkali się pod szkołą. Wyprawę rozpoczęliśmy Mszą Świętą, w której uczestniczyli również nasi rodzice. Następnie zapakowaliśmy się do szkolnego busa oraz samochodu pożyczonego od żony nauczyciela. :) Pożegnaliśmy się z rodzicami, którzy oczywiście trzy razy sprawdzili, czy na pewno niczego nie zapomnieliśmy (a jak zapomnieliśmy, to pojechali do domu i przywieźli) i wyruszyliśmy w drogę. Po ok. dwóch godzinach jazdy zatrzymaliśmy się na pizzę. Po półtorej godziny najedzeni pyszną pizzą, zapakowaliśmy się z powrotem do samochodów i pojechaliśmy prosto do Węgorzewa, gdzie czekały już nasze żaglówki – Meteor i Pulsar. Nasi skipperzy poszli ich poszukać, a my podzieliliśmy się na załogi. W załodze Pulsara znaleźli się: ks. Sławek, Marek, Mateusz, Karol, Tomek, Konrad i Piotrek, a w załodze Meteora: p. Piotr, Milena, Victoria, Ola, Kasia, Tomek, Piotrek i Łukasz. A więc od teraz oficjalnie możemy powiedzieć, że ten dziennik pisze załoga Meteora:

Dziennik Pokładowy Meteora

Dzień 1
Kiedy po pół godzinie odnaleźli się skipperzy, nasza załoga poszła się zaokrętować. Po zapakowaniu wszystkich bagaży na jacht część załogi, która nie była jeszcze na żaglach, była z lekka przerażona, bo dla nas nie zostało już zbyt wiele miejsca. Na szczęście nie było aż tak źle, jak nam się wydawało i wszyscy się zmieścili. Udało nam się nawet zjeść kolację, na którą wachta kambuzowa przygotowała kanapki. Następnie najedzeni i po dniu pełnym wrażeń poszliśmy spać, bo jutro, jak głosi tekst jednaj z szant „na Mazury, Mazury, Mazury wypłyniemy tą łajbą z tektury”.

Dzień 2
Drugiego dnia wakacyjnego żeglowania załoga Meteora wstała o godzinie 7:00 (teorytycznie…). Wachta (dzisiaj ten zaszczyt przypadł Kasi i Victorii) na śniadanie przyrządziła pyszne kanapki, po czym pozmywała naczynia (tak drodzy rodzice, daliśmy radę:). Wybrańcy udali się na zakupy, które miały nam zapewnić pożywienie na najbliższy tydzień. Po ich powrocie przygotowaliśmy Meteora do wypłynięcia i postanowiliśmy zmierzyć się z falami mazurskich jezior. Przez Kanał Węgorzewski wypłynęliśmy na jezioro Mamry, gdzie rozpoczęliśmy żeglowanie. Mniej doświadczona część załogi zaczęła poznawać jacht oraz poszczególne rzeczy, które się na nim robi. Około godziny 14.00 dopłynęliśmy na obiad, na który wachta przygotowała ryż z leczo lub leczo z ryżem – jak kto woli. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że dało się zjeść. Najedzeni poczekaliśmy na załogę Pulsara, której przygotowanie obiadu poszło nieco mniej sprawnie i razem wybraliśmy się na spacer w celu zwiedzenia poniemieckich bunkrów oraz muzeum. Z wielkim bólem, ale też z entuzjazmem, wdrapaliśmy się również na wieżę widokową. Następnie powróciliśmy na jachty i wypłynęliśmy na poszukiwania bindugi. Kiedy znaleźliśmy odpowiednią, rozpaliliśmy ognisko, zjedliśmy kiełbaski i śpiewaliśmy szanty. Tym przyjemnym akcentem zakończyliśmy pierwszy dzień poważnego żeglowania.

Dzień 3
Trzeci dzień wakacyjnego żeglowania rozpoczęliśmy pobudką o 8:00 i wiadomością, że czeka nas trudne zadanie – przepłynąć pod Mostem Sztynorckim, co, oczywiście, parę godzin później, zrobiliśmy z sukcesem. Potem wypłynęliśmy na jezioro Dargin, następnie zmierzając ku Dobskiemu. Zaczęliśmy szukać też miejsca na odpoczynek – takim sposobem ładna binduga stała się naszym domkiem na jedną noc. Śpiewanie i smażenie kiełbasek odebrało nam trochę sił i koło północy senni zakończyliśmy trzeci dzień wakacyjnego żeglowania.

Dzień 4
Dnia czwartego na śniadanie wachta w składzie autorka dziennika + autorka dziennika (co o dziwo nie zakończyło się klęską) przygotowała jak zwykle kanapki. Skipper zarządził wypłynięcie, a zatem po kwadransie studenckim wypłynęliśmy penetrować polskie wody. Wyprzedziliśmy załogę Pulsara, płynąc na ciszę. Minęliśmy miauczące mewy i pogawędziliśmy z nimi (,,Miau miau!’’ ,,Mraaauu!’’), ale między załogantami też dochodziło do ciekawych rozmów (które przeplatały się ze śmiechem, czarnym humorem, jeszcze raz śmiechem i miauczeniem). Wreszcie przyszła (a raczej przypłynęła) pora na obiad (dla zaciekawionych: musieliśmy znaleźć dobry moment na jeziorze, by wachta mogła gotować – taki, żeby garnki nie odkrywały sił grawitacji). Mistrzyni pokładowej ,,kuchni’’, Milena, przyrządziła pyszne omlety. Ale to tak wyborne, że… Kapitan Pulsara zwędził jednego, pagajując ku naszemu Meteorowi, dziękując szantą zmienioną na ,,Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy, za pysznego omleta, koledzy’’. ,,Radio Mazury’’, które wymyśliła załoga podkradająca omlety, podbiło serca wszystkich wypoczywających na owych polskich jeziorach. Następnie utworzyliśmy definicję ,,pijany wąż’’ (choć do teraz nie wiemy, czy to znaczy płynąć prosto, czy ,,zygzakiem’’). Po tak wesołym dniu, zmartwiliśmy się (a raczej ,,-łyśmy’’) wizją ,ciut’ błotnistej bindugi, lecz to nie przeszkodziło nam w podtrzymaniu dobrej atmosfery. Żeńska część załogi zrobiła herbatkę spragnionym żeglarzom, tym samym dołączając do śpiewania szant. Tym pozytywnym akcentem, zakończyliśmy czwarty dzień wakacyjnego żeglowania.

Dzień 5
Wstaliśmy o tej samej nieszczęsnej godzinie [to było tego dnia?] obudzono naszą zaspaną załogę ulubioną piosenką Kapitana (intrygujące zjawisko - zostaliśmy zapytani, jaki utwór odtworzyć, zgodnie powiedzieliśmy, że piosenka pt. ,,Cisza’’…). Szybko skonsumowaliśmy śniadanko i wyruszyliśmy na szlak łabędzi. Doznaliśmy uroków przechyłów, a ta nowina została skwitowana szantą o tej samej nazwie (,,Przechyły’’). Dumnie dopłynęliśmy do Giżycka. Pierwotne instynkty doprowadziły wachtę z dwójką innych uczestników do sklepu, w którym zrobiliśmy zakupy na następne dni. Victoria i Łukasz przyrządzili pyszne, opieczone ziemniaki, a Kasia i Ola schabowe. Duma urosła w sercach naszych, gdy jeden z załogantów Pulsara odmówił podobno wyśmienitego leczo na rzecz naszych schabowych z ziemniaczkami. Po całym zdarzeniu, udaliśmy się do ,,barku’’ na lody. Nasze uśmiechy rozciągnęły się jeszcze bardziej przy wieści, że możemy spędzić nasz czas przy kąpielisku. Tam dostrzegliśmy cudowny zachód słońca, przy którym dużo osób zrobiło sobie zdjęcie (efekty sesji można zobaczyć w galerii). Pomińmy niewygodny na kronikę szczegół, że odbyła się bitwa wodna, dzięki której wszyscy staliśmy się mokrzy i szczęśliwi (ups). Przekroczyliśmy wskaźnik szczęścia jak na nasze wakacyjne standardy, ponieważ jeszcze czmychnęliśmy pod prysznice (o tak, hip, hip, hurra, hurra, hurra). Następnie uwieńczyliśmy ten cudowny dzień jeszcze jedną rundką po lody, które nam smakowały, jak nigdy. O 21:00 (to nie była 21 Olu, wtedy to my byłyśmy pod prysznicami…) jak co wieczór, odbyła się Msza Święta. Po niej zjedliśmy kolację, przy której gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Tak zakończył się piąty dzień wakacyjnego żeglowania.

Dzień 6
Tradycyjnie, brutalnie obudzeni, zjedliśmy śniadanie, potem uporządkowaliśmy się i nasz jacht, po czym spojrzeliśmy w niebo. Postanowiliśmy podejść pozytywnie do tematu, ale słońce bawiło się w chowanego, na którego nie mieliśmy ochoty – przez brak naszego zainteresowania, postanowiło jednak zostać z nadzieją w kryjówce. Na naszą nieuciechę. Do burzy zostało nam parę godzin, więc podjęliśmy ryzyko wypłynięcia. Ku uciesze (tej dziewczęco – prysznicowej) plan przedstawiał się następująco: GIŻYCKO. Niestety, po dopłynięciu, szybko musieliśmy odpłynąć, ponieważ nie było miejsc – jedynie zjedliśmy obiad (ryż z sosem słodko-kwaśnym). Okazało się, że mamy szczęście, ponieważ burza Giżycko ominęła. Więc szukaliśmy schronienia w innym porcie – już byliśmy blisko, już zmierzaliśmy ku ,,parkowaniu’’ i właściciel zakątka krzyczy: ,,Przepraszamy, już nie ma wolnych miejsc!’’. Skwitowaliśmy to przeciągłym, zawiedzionym ,,oooch’’. Mimo wszystko, nasz Kapitan się nie poddawał. Postanowił, że zatrzymamy się na bindudze przy terenie wojskowym.
Wojskowym. (to Pan Bartosiak pewnie usunie)
Mimo wszystko, po nieszczęśliwym przycumowaniu (pękła nam lina), zaczęliśmy beztrosko budować zamki z piasku oraz ułatwienia dla wychodzących z jachtu (Meteora, hehe). W niesamowitej (naturalnej) atmosferze zjedliśmy kiełbaski, śpiewaliśmy szanty, nieświadomi, że już niedługo kończy się nasza wspaniała przygoda. Tak zakończyliśmy szósty dzień wakacyjnego żeglowania.

Dzień 7
Rankiem dnia 7 załoga Meteora została brutalnie obudzona ok. godziny 8:30. Na śniadanie wachta przygotowała (tradycyjnie) kanapki. Potem zmyliśmy naczynia i wyszorowaliśmy pokład, a kiedy wszyscy byli już gotowi, opuściliśmy naszą bindugę. Niestety, nie obyło się bez kłopotów – silnik odmówił współpracy. Mimo tego, że próbowały go odpalić trzy różne osoby, gasł za każdym razem. A więc bez silnika odbiliśmy od brzegu, lecz na tym nie skończyły się nasze kłopoty – zgodnie z prognozą zaczął padać deszcz. Po postawieniu żagli większość załogi schowała się pod pokład. Mokła tylko sterniczka (autorka dziennika) oraz kapitan. Po ok. godzinie zaczęła moknąć druga zmiana (którą właśnie autorka dziennika obserwuje, schnąc pod pokładem w ciepłym śpiworze…). W dalszym ciągu na deszczu pozostawał również kapitan, któremu udało się uruchomić silnik. Następnie mokły jeszcze kolejne zmiany, aż zbliżyliśmy się do mostu pod którym trzeba było złożyć maszt. Niestety, nasza radość z uruchomienia silnika nie trwała długo, gdyż właśnie teraz kiedy był potrzebny, odmówił posłuszeństwa. Na szczęście z pomocą przyszedł nam Pulsar, który wziął Meteora na hol i przeciągnął pod mostem. Chwilę po postawieniu masztu pojawiła się nagła potrzeba wyjścia na ląd, a więc w dalszym ciągu bez silnika, przybiliśmy do brzegu. Z racji, że staliśmy po stronie z wiatrem, dopychającym nie lada wyzwaniem było dopiero od tego brzegu odbicie. Po wielu próbach (które zajęły nam ok. pół godziny) przy użyciu pagajów wydostaliśmy się na jezioro. Już bez zbędnych przygód skierowaliśmy się w stronę portu w Pięknym Brzegu. I tu uwaga, uwaga… Silnik zaczął działać. A więc już przy pomocy silnika dobiliśmy do brzegu. Część załogi wybrała się na spacer do Węgorzewa, a część zajęła się przygotowaniem kolacji. Wieczorem mieliśmy możliwość skorzystania z osiągnięć cywilizacji (nareszcie prysznice taaaak). Potem umęczona załoga szybko położyła się spać.

Dzień 8
Ósmego dnia wyprawy załogę Meteora przywitało zachmurzone niebo. Nieco (taaak, trzymajmy się tej wersji…) zaspani zjedliśmy śniadanie. Ok. godziny 9:00 odbyła się niedzielna Msza Święta pod chmurką (a raczej pod altanką), wspólna dla załogantów Meteora i Pulsara. Już o godzinie 10:00 pożegnaliśmy się z ostatnim odwiedzonym portem – Pięknym Brzegiem i wypłynęliśmy w drogę do Węgorzewa. Niestety, słoneczko dalej nie miało ochoty wyjść zza chmur, ale nam to nie przeszkadzało – wiał wiatr i załoga była nastawiona entuzjastycznie. W pewnym momencie padło pytanie ,,dlaczego właściwie nie ćwiczyliśmy jeszcze manewru człowiek za burtą?’’. Po prośbach załogi (autorki dziennika…) Kapitan, mimo dość silnego wiatru jak dla początkującej załogi zgodził się i na postawionych żaglach rozpoczęliśmy ćwiczenia. Za burtą wylądował nasz człowiek w postaci do połowy pustej butelki pięciolitrowej. Po kilku (albo kilkunastu) próbach (trudno jest złapać bosakiem malutki uchwyt butelki na olbrzymim jeziorze, siedząc w rozpędzonej żaglówce) dzięki bohaterskiemu poświęceniu Pana Bartosiaka, który złapał butelkę ręką, nasze zmagania zakończyły się sukcesem i ‘człowiek’ został uratowany. Następnie bardzo zadowolona załoga (subiektywna opinia autorki dziennika, reszta jakby spojrzeć pod odpowiednim kątem wydawała się nawet lekko zielona od tych wszystkich zwrotów…) śladem Pulsara obrała kurs na Kanał Węgorzewski. Ok. 17:00 przybiliśmy do portu. Wachta kuchenna (w składzie autorka dziennika i Łukasz) przygotowała obiad, po którym rozpoczęliśmy wyokrętowanie. Spakowaliśmy walizki i wystawiliśmy je na keję, po czym dokładnie wyszorowaliśmy każdy centymetr jachtu. W ruch poszły szmaty, mop, szczotka ryżowa, wiadra wody oraz mokre chusteczki. Kiedy oddawaliśmy jacht na pewno błyszczałby w słońcu, gdyby tylko takowe raczyło wyłonić się zza chmur (Widzicie, drodzy rodzice? Znowu was zadziwiamy. Wyszorowaliśmy na błysk:). Po wszystkim zapakowaliśmy nasze bagaże odpowiednio do szkolnego busa, samochodu Pana Piotra i samochodu ks. Marka, który przyjechał w międzyczasie. W drodze do domu rozmawialiśmy, śpiewaliśmy poznane szanty, a nawet układaliśmy własne. Zatrzymaliśmy się też na pyszną pizzę. Późnym wieczorem byliśmy już w Mińsku. Pod szkołą czekali już na nas stęsknieni rodzice. Pożegnaliśmy się ze skipperami oraz koleżankami i kolegami, zabraliśmy bagaże i wróciliśmy do domów. Nie mogliśmy uwierzyć, że wyjazd skończył się tak szybko! Przeżyliśmy niesamowitą przygodę i nie możemy się już doczekać następnych żagli!

sport, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, Szkoła podstawowa, turystyka, wakacje, relacje z wakacji, wspomnienia, wycieczki