Trylogia część 2, czyli Berlin wczoraj i dziś

Mateusz Źrodowski

Zapraszamy do zapoznania się z drugą częścią relacji z pobytu naszych uczniów w Niemczech w ramach projektu Erasmus Plus.

Już dawno opuściliśmy Stuttgart w drodze do Berlina. Było południe 26 lutego, gdy na horyzoncie ukazały się rusztowania i dźwigi. Spodziewaliśmy się monumentalnych wieżowców czy wielkomiejskich zabudowań, ale nie tego. Czuliśmy się jak na placu budowy. Dobrze że do hotelu było niedaleko.
Rano tego samego dnia, gdy jechaliśmy do stolicy Niemiec, myśleliśmy o trudach podróży, jednak prędkość niemieckich pociągów okazała się zdumiewająca. Niestety, nie można tego powiedzieć o płynności jazdy - wagony wyraźnie podskakiwały na torach, co było niezwykle irytujące. W kilka godzin znaleźliśmy się na miejscu i właśnie wtedy zastaliśmy wyżej wymieniony widok. Kilka kroków wystarczyło, by znaleźć się w hotelu po drugiej stronie ulicy. Była to zdecydowanie wielka zaleta tego miejsca. Chcesz dostać się do oddalonego o wiele kilometrów muzeum? Droga wolna, mamy przecież pociąg po drugiej stronie. Ogromu tego miasta doświadczyliśmy jeszcze wiele razy.
Berliński hotel, w którym się zatrzymaliśmy, okazał się nowy i dobrze wyposażony. Pokoje były całkiem małe (na szczęście mogliśmy umieścić walizki pod łóżkiem). Otrzymaliśmy własne ręczniki i specjalne opaski umożliwiające wstęp na stołówkę. Okna z wiadomych względów mogły być tylko uchylone, więc kiedy wracaliśmy po dłuższej wyprawie, musiały pozostać otwarte dłużej. Zamki magnetyczne były naprawdę wygodne, lecz miały jedną wadę - trzeba było pamiętać numer swojego pokoju.
Pierwszego dnia mogliśmy przetestować nasze zdolności nawigacyjne. Wsiedliśmy w pociąg i na otrzymanej kartce mieliśmy umieszczać odpowiedzi na pytania o atrakcje stolicy. Co jak co, ale w Berlinie transport stoi na wysokim poziomie. Gdy podczas postoju zabrzmi sygnał ostrzegawczy, należy odsunąć się od drzwi, gdyż zamkną się one bez możliwości ponownego otwarcia. Ma to na celu zażegnanie opóźnień i szczerze nie pamiętaliśmy żadnego.
Kolejnego dnia zwiedzaliśmy muzeum „Topografia Terroru” na miejscu wcześniejszej głównej kwatery Gestapo. Przewodnik opowiedział nam o nieznanych wcześniej faktach historycznych, np. o żołnierzach, którzy zaślepieni socjalistyczną ideologią wysyłali zdjęcia z miejsc mordu, by pochwalić się swoim rodzinom. Po południu uczestniczyliśmy w uroczystości upamiętniającej protest na Rosenstraße. Przeszliśmy do pomnika ofiar Holokaustu. Towarzyszyła nam oprawa muzyczna oraz przejmujące w wykonaniu psalmy. Po przemówieniach uczestników mogliśmy umieścić symboliczne kamyki na pomniku (Żydzi zamiast składać kwiaty na grobach składają kamienie. Wywodzi się to z dawnej tradycji mającej na celu uchronić groby przed dzikimi zwierzętami i było wyrazem szacunku dla zmarłego). W budynku obok wzięliśmy udział w wywiadzie, jakiego udzielała wnuczka rodziny Żyda i Niemki. Jako zaproszeni goście dostaliśmy honorowe miejsca po prawej stronie sali. Pani opowiadała o realiach wojny, o tym, jak niektórym członkom jej rodziny udało się ją przeżyć czy o proteście na Rosenstraße (o nim więcej w następnym numerze).
Następnego dnia odwiedziliśmy siedzibę Reichswehry czyli sił zbrojnych III Rzeszy. To tam został rozstrzelany Claus von Stauffenberg, oficer niemiecki który wraz z grupą spiskowców postanowił zabić Hitlera. Po podłożeniu bomby w Wilczym Szańcu (kwaterze głównej Hitlera) on sam został tylko lekko ranny, a prawie wszyscy zamachowcy, jak nam powiedziano, chwilę później, zamordowani. Później odwiedziliśmy Muzeum Historii Niemiec. W salach znajdowały się bogato zdobione przedmioty codziennego użytku, uzbrojenie z różnych epok, księgi czy obrazy. Najprościej rzecz ujmując, przekrój przez ponad tysiącletnią historię Niemiec. Często opisy przy eksponatach były nadzwyczaj krótkie, dlatego warto udać się tam z przewodnikiem. Mimo wszystko zbiory są całkiem pokaźne. Najbardziej zaskoczyły nas... bombki ze swastyką z czasów Hitlera. Nie byliśmy świadomi aż takiego wpływu ideologii na codzienne życie zwykłego Niemca.
Kolejnym punktem w programie był Reichstag czyli niemiecki Sejm. Podczas II Wojny Światowej Reichstag został zniszczony przez naloty dywanowe, a po wojnie odbudowany. Pani przewodnik opisywała nam działanie parlamentu. Naszą uwagę zwróciła przede wszystkim ogromna kopuła - latarnia rozpościerająca się na dachu. Otwarte sklepienie pozwala na oświetlenie sali i jej wentylowanie. W tym celu na specjalnym “leju” umieszczono lustra odbijające promienie słoneczne. Konstrukcja robiła onieśmielające wrażenie zarówno z wnętrza parlamentu, jak i z punktu widokowego znajdującego się na jej szczycie. Na punkt widokowy wchodziło się wygodną rampą, która przeplatała drugą pochylnię służącą jako zejście. Tego dnia, mimo że pogoda była pochmurna, kopuła pozwalała na podziwianie miejskiego widoku.
Ostatniego dnia mogliśmy wybrać atrakcje, jakie chcielibyśmy zobaczyć. Większość osób postanowiła udać się do Muzeum Pergamońskiego, jednakże Francuzi zaprosili nas do Muzeum Graffiti. Jak się później okazało, było warto. Oprócz samych dzieł na ustawionych telewizorach mogliśmy oglądać sceny z pracy graficiarzy, zastosowanie różnych technik, czy ucieczkę przed policją. Byliśmy zaskoczeni bogactwem zbiorów oraz zastosowanymi technikami. Eksponaty od drabin czy lin po zróżnicowane nakładki na spreje. Nawet toaleta była w pewnym sensie „innowacyjna” - cała w graffiti, co dawało wrażenie panoszącego się brudu. Drzwi do kabin były za lustrami. Minęła dobra chwila, zanim się zorientowaliśmy. Natomiast na środku znajdowała się zadziwiająco biała umywalka, która przyciągała niczym lep na muchy, ale taki czysty.
Kiedy już mieliśmy udać się do Muzeum Pergamońskiego (znawcy mówią, że warto zostawić sobie na nie kilka dni), dostaliśmy propozycję udania się na najlepszy kebab w Berlinie. Skoro było to po drodze, to czemu nie spróbować, tym bardziej, że zaczynaliśmy robić się głodni. Na miejscu okazało się ,że jest to zwykła budka z drobną różnicą: kolejka sięgała kilkunastu metrów. Dla głodnego turysty jest to poważny minus i walczyliśmy na argumenty przez kilkanaście minut. Niestety, część grupy poddała się na półmetku i nie miała okazji skosztować tego specjału, wybierając zwykłą pizzę serwowaną nieopodal. Rzeczywiście, czekanie ponad godzinę w kolejce może zniecierpliwić każdego. Marcowy chłód dał o sobie znać, jednak patrząc na kurczącą się przed nami kolejkę nie mogliśmy się poddać. Wielu zwracało uwagę na ciepło bijące od budki. To już ten moment, „nareszcie spróbujemy kebabu, na którego czeka tak wielu”. Zaskoczenie było spore: „ziemniaki w kebabie?” Lecz nie był to tylko zwykły dodatek. Wraz z innymi niestandardowymi składnikami (grillowanymi warzywami, serem bałkańskim) łączyły się w harmonijną całość. Warto pamiętać, że kolejki są znacznie krótsze przed południem.
W końcu dotarliśmy do Muzeum Pergamońskiego. Mimo że mogliśmy spędzić w nim tylko kilka godzin, tyle czasu wystarczyło, by całkowicie zadziwić nas zgromadzonymi tam zbiorami. Przy wejściu dostaliśmy odtwarzacze zastępujące tradycyjnego przewodnika, które dokładnie opisywały widziane przez nas zabytki (w dodatku po polsku :) ). Brama Isztar tuż przy wejściu na wystawę robiła piorunujące wrażenie - była tak wielka, że nie sposób było ją objąć jednym kadrem w naprawdę dużej sali. Niestety, Wielki Ołtarz Zeusa, główna atrakcja muzeum starożytności, był w tym czasie w renowacji. Zbliżał się czas zamknięcia muzeum i jednocześnie naszego powrotu. Ostatniego dnia pozdrowieniom nie było końca. W perspektywie mieliśmy jeszcze kilkugodzinny powrót...

absolwenci, akcje, inicjatywy i pomysły, nowości, projekty, Rada rodziców, rodzice, spotkania integracyjne, spotkania z ciekawymi ludźmi, spotkania z nauką, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, Szkoła podstawowa, wspomnienia, wycieczki, wydarzenia kulturalne