Wakacyjne żeglowanie ( wspomnienie: ) - Mazury Północne 2018

Konrad Czerski

Dziennik pokładowy z jachtu "Pulsar"

Dziennik pokładowy z jachtu Pulsar
Dzień pierwszy – 19 sierpnia
O godz. 10:00 przyjechałem do Mińska Mazowieckiego z Oazy w Łukowicy. Miałem tylko dwie godziny, aby się przepakować, a musiałem jeszcze coś zjeść i mentalnie przygotować się do Mszy Świętej. Eucharystia rozpoczęła się o godz. 12:00, którą odprawił ks. Sławek. Następnie ruszyliśmy do naszego szkolnego bus-a i pojechaliśmy do Węgorzewa z przystankiem w Stawiskach na Pizzę. Dojechaliśmy do celu na godzinę 19:00. Podzieliliśmy się na mniejsze dwie grupy. Osiem osób poszło z Panem Piotrem, natomiast siedem osób poszło z Księdzem Sławkiem do jachtu, który nosił nazwę Pulsar. Było już za późno aby odpłynąć, dlatego zostaliśmy na noc w porcie. Wszyscy po zjedzeniu kolacji położyli się. Niektórzy stwierdzili, że sobie pośpią, a inni chcieli jeszcze pooglądać filmiki na smart fonach. I tak upłynął  dzień. Z podróży nic nie pamiętam, ponieważ musiałem się wyspać.
Dzień drugi – 20 sierpnia
Pobudka 8.00 rano – wstaliśmy i musieliśmy szybko zjeść śniadanie, ponieważ Ksiądz z Karolem i Tomkiem oraz z dwoma osobami z drugiego jachtu musieli jechać do sklepu po prowiant. Trochę jedzenia wcześniej kupił Pan Piotr. Jak oni pojechali, było trochę czasu aby rozejrzeć się po porcie i po jachcie. Po powrocie ze sklepu o godz. 11 wypłynęliśmy; a wypłynęły wszystkie osoby - ale jeszcze ich nie przedstawiłem: Ksiądz Sławek – Kapitan, Konrad – Pierwszy oficer, Mateusz, Tomasz, Karol, Piotr, Marek – Członkowie załogi.   Najpierw musieliśmy wypłynąć z Kanału Węgorzewskiego, a potem na jezioro Mamry. Każdy żeglarz, kiedy wypływa czuje się jak w domu (ja także). Ster dostali chłopaki, aby się pobawili, ja natomiast wpatrywałem się w fale jeziora i cieszyłem się, że trochę więcej wiem (w te wakacje zrobiłem sobie patent żeglarza jachtowego). Na obiad dopłynęliśmy na godz.14:00. Zjedliśmy i poszliśmy zwiedzać stare bunkry. Jak pamiętam większość weszła na wieżę, która miała ok. 50 metrów, robiło to wrażenie. Potem wypłynęliśmy gdzieś na bindugę. Tak właśnie upłynął  nam II dzień.
Dzień trzeci – 21 sierpnia
Wstaliśmy o godz. 8.00 rano. Mieliśmy przepłynąć jezioro Kirsajty i przepłynąć pod mostem Sztynorckim. Bardzo dobrze nam poszło złożenie żagla, bo byliśmy na silniku, a nie na kotwicy. Chociaż później, po postawieniu masztu mieliśmy problem z grotem, więc musieliśmy na chwilę stanąć na kotwicy. Kiedy wszystko już było ok., staraliśmy się w trzech podnieść kotwicę, ale cała była w wodorostach i Ksiądz Sławek sam dał radę. Na żaglach staraliśmy się podpłynąć do Sztynortu, ale oczywiście przed Sztynortem już jedynie na silniku. Miałem w tym dniu wielką przyjemność zmywać  garnki - w formie posłuszeństwa. Po wszystkim wypłynęliśmy na jezioro Dargin, a potem Dobskie, gdzie nie można używać silnika - więc podpłynęliśmy na żaglach do bardzo ładnej bindugi. Tam graliśmy na gitarze i śpiewaliśmy, gdzieś do północy.
Dzień czwarty – 22 sierpnia
Wypłynęliśmy jako pierwsi i oczywiście załoga z sąsiedniego jachtu - z Kapitanem Panem Piotrem nas wyprzedziła, ale popłynęli na ciszę. A my minęliśmy to zjawisko, ale około 12:00 również nas też spotkało. Siedziałem z księdzem i  moim pomysłem by zabrać pagaje - ale ksiądz stwierdził, że może wiatr będzie, ale nie było. Więc zaczęliśmy około godz. 15:00 „pagajować” - ja zabrałem gitarę i usiadłem na dziobie. Wszyscy zaczęli również brać pagaje z innych żaglówek i dogoniliśmy naszych.  Grałem na gitarze około 2 godzin, koleżanki i koledzy pomagali śpiewać. Zostaliśmy nazwani „Radiem Mazury”. I tak dopłynęliśmy do trochę bagiennej bindugi. Ja na chwilę zgubiłem klapek, niektórzy na całą noc. Rozrywką było jeszcze małe ognisko.
Dzień piąty – 23 sierpnia
Wstaliśmy jak zawsze o tej samej godzinie i popłynęliśmy na szlak łabędzi. Były bardzo wielkie przechyły. I na godz. 14.00  dopłynęliśmy do Giżycka. Chłopaki z Księdzem zaczęli robić leczo. Ja w tym czasie poszedłem z małą grupą kolegów na miejskie kąpielisko i wróciliśmy na obiad. Niestety Mateusz nie spróbował  tak pysznego leczo (a propos Ksiądz Sławek świetnie gotuje). Potem siedziałem i grałem na gitarze. Wieczorem około godz.18.00 poszliśmy na kąpielisko, ale wcześniej na lody. Żartowaliśmy i dość sporo czasu chlapaliśmy się w wodzie. O godz. 21.00 mieliśmy Mszę Św., a później kolację z historyjkami. Tak upłynął nam czwartek.
Dzień szósty – 24 sierpnia
Trochę się baliśmy, bo z daleka szła burza, ale wypłynęliśmy (do burzy było jeszcze kilka godzin). Ksiądz Sławek i Pan Piotr dbali o nasze bezpieczeństwo. Wróciliśmy do Giżycka i zaczęła się zbliżać burza - otoczyła nas, widać było jak daleko pada, a nad nami świeciło słońce. My to mamy szczęście. Około godz. 18.00  szybko wypłynęliśmy na bindugę przy terenie wojskowym - ach jak było fajnie. Było wspaniałe ognisko, chociaż musieliśmy spotkać się z wodą. Z daleka widać było pioruny, ale nam nie zagrażały – za to widok był niesamowity, tylko w nocy trochę pokropiło.
Dzień siódmy – 25 sierpnia
Wypłynęliśmy o godz.10:00 i spotkał nas deszcz. Ja z Księdzem zostaliśmy w kokpicie, reszta załogi poszła pod pokład. Miałem wielką przyjemność stać na sterze i jeść dużo słodyczy, bo energia musi być. Ale kiedy przestało padać i przepłynęliśmy most, musiałem się położyć gdyż było mi zimno. Obudziłem się już w pensjonacie Piękny Brzeg, gdzie było bardzo ładnie. Jest to obok jeziora Święcajty.  Po raz pierwszy cieszyłem się, że jestem w mini porcie. Najbardziej uwielbiam bindugi.
Dzień ósmy – 26 sierpnia
Każdy lubi wracać do domu (ja też);  ale zacząłem tęsknić za Mazurami, chociaż jeszcze tam byłem. (pomimo jeszcze niewielkiego doświadczenia, bardzo lubię pływać i sterować jachtem). Dzień rozpoczęliśmy Mszą Świętą, następnie było szybkie śniadanie i odpłynęliśmy o godz. 10:00 – punktualnie. Aby być na godz. 13:00 płynęliśmy w żeglarskim duecie na zmianę: ja z księdzem. I byliśmy (punktualnie )na godz. 13:00 w porcie ZHP w Węgorzewie. Wówczas zaczęło się sprzątanie - ale nie u nas - my w tym czasie jak księdza nie było, to się spakowaliśmy, chłopaki zrobili obiad, a potem oglądaliśmy You Tube. Po obiedzie  zrobiliśmy końcowe sprzątanie. Przyjechał też Ksiądz Marek, bo nie wszyscy byśmy się zmieścili w samochodzie Pana Piotra i busie prowadzonym przez Księdza Sławka. Przed wyjazdem razem z Księdzem Sławkiem i Karolem poszliśmy na kawę, później doszedł do nas Pan Piotr i reszta chłopaków, ale już na frytki. Zdaliśmy łódkę koło godz.17:00 i wracaliśmy do Mińska. Ja miałem przyjemność zająć miejsce z przodu w busie, więc wziąłem gitarę i grałem około 4 godz. przy wtórze śpiewu towarzyszy podróży. Wymyśliłem szantę do naszych potrzeb, ale hymn został ten sam. Na godz. 20:00 dojechaliśmy do Łomży, więc poszliśmy  na pizzę do Da Grasso i byliśmy tam godzinę. Około godz. 21:00 wyjechaliśmy do Mińska. Wszyscy pojechali innymi trasami, więc aby razem podjechać do szkoły pojechaliśmy na BP w Stojadłach. Zatankowaliśmy i z naszym hymnem żeglarsko-salezjańskim wjechaliśmy na teren szkoły. Kto widział ten mógł się chwilę pocieszyć i wspólnie z nami zaśpiewać. To jest mój dziennik pokładowy i mam nadzieję, że za rok znów z „Salezjanami” popłynę. Fajni opiekunowie i załogi jachtów, wspaniała atmosfera i niesamowite wrażenia. Aby to przeżyć, trzeba być na żaglach razem z nami.

sport, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, Szkoła podstawowa, turystyka, wakacje, relacje z wakacji, wspomnienia, wycieczki