Per aspera ad astra …

Maciej Muszyński

Tak brzmi motto Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, gdzie młodzież z Salezjańskiego Gimnazjum im. św. Jan Bosko i Zespołu Szkół Zawodowych im. Powstańców Warszawy w Mińsku Mazowieckim, przebywała z wizytą w dniu 21 kwietnia 2015.

Szkoła, a raczej kompleks wojskowy, przypomina swym rozmiarem sporej wielkości strzeżone osiedle. Kilku, a nawet kilkunastopiętrowe bloki rozsiano po całym terenie. Obok poczta, kościół, nowoczesna stołówka. Zrobiło to na mnie niemałe wrażenie. Nawet osiedle wojskowe, na którym mieszkam, nie jest tak rozległe. Na miejscu - najpierw kontakt z wartownikami. Nazwiska, dokumenty… Zabrzmiało groźnie, a co najmniej poważnie. Jakby z innej epoki, o której opowiadali rodzice… Potem zbiórka. Przywitało nas dwóch żołnierzy. Jeden z nich, jak się okazało, miał być naszym przewodnikiem. „Tu gdzie teraz stoicie, jest plac apelowy. Codziennie o godzinie szóstej zbierają się tutaj wszyscy żołnierze na zbiórkę. Z uwagi na to, że coraz więcej studentów posiada samochód, plac ten jest także wykorzystywany jako parking" - powiedział ten wyższy tytułem wstępu. Wszędzie wciska się marketing - pomyślałem. Ot, syndrom naszych czasów… Wyobraziłem sobie, ile to pokoleń zaspanych Ikarów rozpoczynało tu swój dzień… Pewnie nazbierałoby się wielu w stalowych mundurach! Wszak uczelnia niedawno świętowała swój jubileusz. Kształcenie kadr lotniczych rozpoczęto w 1925 roku /wtedy jeszcze w innym miejscu - w Grudziądzu/. Następnie, kiedy przedstawiliśmy się jako uczniowie Salezjańskiego Gimnazjum im. św. Jana Bosko z Mińska Mazowieckiego, zapoznano nas z ofertą dęblińskiego Liceum Lotniczego. Przecież taka wycieczka to zawsze okazja do autopromocji. Kryteria naboru wyśrubowane, ale kto wie, może niektórzy z nas spróbują? Po chwili weszliśmy do niepozornego budynku szkoły, przypominającego architekturę w stylu „średni Gierek". Zwykła uczelnia - powiedziałem sobie. Jednak to, co najlepsze, kryło się w zakamarkach sal. Na pierwszym piętrze tajemnic strzegły grube, brązowe drzwi. Za nimi pysznił się pierwszy z wielu symulatorów znajdujących się na tej uczelni. Tuż obok została odwzorowana wieża kontroli lotów. Sześć gigantycznych monitorów pokazywało pejzaż, jaki widzi typowy kontroler lotniska. To zrobiło na mnie duże wrażenie. Akurat kiedy przechodziliśmy, grupa studentów odbywała ćwiczenia, więc mogliśmy zobaczyć, jak wygląda symulacja startu i lądowania. Lekcja na wyższej uczelni wydała mi się pasjonująca, choć nieco upozowana. Nasz przewodnik , jakby czytając mi w myślach, powiedział: „Może to wyglądać tak, jakby studenci czekali na was. No, może chwilę czekali, aż wejdziecie , ale najważniejsze dla nich jest opanowanie procedur dotyczących ruchu powietrznego… Dla tych chłopców i dziewcząt /tak!/ to zwyczajny dzień nauki". Potem przeszliśmy do pomieszczeń, gdzie majestatycznie „przykucnęły" połówki statków powietrznych, czyli symulatory samolotów. Od prostych komputerów z podłączonymi wolantami, gdzie wszelkie wskaźniki były wirtualne, po rzeczywiste kadłuby samolotów i śmigłowców, pochodzące z minionych dekad, z prawdziwymi przyrządami do sterowania, generującymi obraz przez jeden lub kilka /do ośmiu/ rzutników. Następnie krótka wizyta w salce, gdzie były wystawione fotele katapultowe oraz długa wędrówka korytarzami na strzelnicę szkolną. Tam zaprezentowano nam karabiny - prawdziwe, ale nie strzelające ostrą amunicją, a sprężonym dwutlenkiem węgla. Do tego jeszcze zliczały ilość strzałów za pomocą komunikacji z komputerem poprzez sieć wi-fi. Po chwili spaceru znaleźliśmy się w kompleksie sportowym dęblińskiej uczelni. Tu - szereg drzwi prowadziło na basen i do sal gimnastycznych, gdzie młodzi żołnierze na kołach reńskich i żyroskopach (przyrządy gimnastyczne testujące zmysł równowagi przyszłych pilotów) sprawdzali, czy w przyszłości będą mogli latać na myśliwcach. W powietrzu unosił się zapach potu… Uświadomiłem sobie, że przez lata dużo się go tu wylało… Przy drzwiach wyjściowych z budynku wyjątkowy moment. Nagle cisza i chwila zadumy nad najnowszą historią przy tablicy poświęconej gen. Andrzejowi Błasikowi, wieloletniemu Komendantowi Szkoły Orląt, który zginął w katastrofie Tupolewa pod Smoleńskiem. Następny punkt wycieczki - wizyta w Muzeum Sił Powietrznych. Zbiory prezentowały historię polskiego lotnictwa wojskowego od drugiej wojny światowej, aż po czasy współczesne. Najpierw weszliśmy do wnętrza samolotu Jak-40, który do 2011 przewoził najważniejsze osoby w państwie. To mały samolot, lecz wyposażony w sprzęt, który zadowalał niejednego prezydenta. Mnie - trochę odrzucał. W zasadzie tylko salonka wyglądała znośnie, wyposażona w białe skórzane fotele i kanapę. Niby vipowsko….ale …Może to przez wszechobecną cyrylicę? A może przez to, że aż nazbyt rzucała się w oczy radziecka myśl techniczna? Dobrze, że to już tylko muzealny eksponat - pomyślałem. Po zrobieniu pamiątkowej fotografii przy miejscu, gdzie ongiś siadywał prezydent, wyszedłem z ulgą, i dołączyłem do grupy. Czekaliśmy jeszcze chwilę na pozostałą część klasy, bo do samolotu wchodziliśmy grupami po 10 osób. Po zebraniu wszystkich podążaliśmy za naszym nowym przewodnikiem. Ów mężczyzna ze znawstwem pokazywał, jak wyglądały początki lotnictwa polskiego po wojnie: od maszyn na licencji MiG produkowanych w Polsce pod nazwą Lim, do naddźwiękowych MiG-29 ,które są wykorzystywane do dziś. W międzyczasie - przystanek w namiocie, gdzie wystawiono dawne urządzenia szkolące pilotów ,pomagające im odnaleźć się w przestrzeni. Stary symulator, busole, które wskazywały samoloty w przestrzeni, nawet komputery sprzed epoki PC. Wszystko to konstrukcji naszych wschodnich sąsiadów. Zachowały się nawet oryginalne instrukcje obsługi tych urządzeń w języku rosyjskim. Na końcu jeszcze zdjęcie przy pomniku stojącym przed muzeum i powrót do domu. Co mi wycieczka pokazała? Uświadomiłem sobie, że nasza armia ma się dobrze, i wbrew opinii wielu, nie jest zacofana. Przynajmniej lotnictwo. Wystarczy porównać dwie rzeczywistości: muzealną i dydaktyczną właśnie tam, w Dęblinie. Nowoczesne laboratoria, szkolenia w powietrzu na sprzęcie najnowszej generacji, intensywna nauka języków obcych i zdobywanie sprawności ciała i ducha pod okiem najlepszych kadr. Kiedyś zażartował nasz prezydent: „Polski pilot to nawet na drzwiach od stodoły poleci". Co z owego dowcipu wynika? To, że współczesna dobra armia to nie tylko nowoczesne uzbrojenie. To przede wszystkim świetnie wyszkoleni fachowcy, którzy dokonują cudów. Mówię to z dumą i wiarą, no właśnie, „nawet na drzwiach od stodoły polecą".

Szkoła podstawowa, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna, projekty edukacyjne