Biwak klasowy I liceum

Klasa I liceum w dniach 9-10 czerwca była na klasowym biwaku. Zostałem mianowany kronikarzem tejże wycieczki, więc opowiem o niej interesująco,ponieważ wiele ciekawych rzeczy tam się wydarzyło.

Klasa I liceum w dniach 9-10 czerwca była na klasowym biwaku. Zostałem mianowany kronikarzem tejże wycieczki, więc opowiem o niej interesująco,ponieważ wiele ciekawych rzeczy tam się wydarzyło.
Zacznijmy od początku, z zachowaniem chronologii. Wyruszyliśmy w czwartek o godz. 16.00. Początkowo wyjazd był zagrożony, ponieważ parę minut po 15.00 mocno się rozpadało. Na szczęście chmury szybko przeszły, co umożliwiło nam wyjazd o wyznaczonej porze. Pogoda jednak i tak nas nie oszczędzała, ale o tym później. Tak więc wyruszyliśmy spod szkoły, kierując się drogą do Huty Mińskiej. Nie ujechaliśmy nawet kilometra, a już mieliśmy problem. Bartek złapał gumę. Szybka, improwizacyjna naprawa nic nie dała, więc musieliśmy czekać na nową dętkę, która (nie wiedzieć czemu) jechała w samochodzie z bagażami,a nie w plecaku któregoś z uczestników. Pomoc przyjechała niespodziewanie szybko, nasz klasowy „spec” od rowerów (Daniel K.) szybko naprawił usterkę i mogliśmy jechać dalej. Podróż ogólnie przebiegała pomyślnie i bez zakłóceń, oprócz dwóch krótkich, przymusowych postojów związanych z zepsutym łańcuchem. Ten problem jednak naprawiliśmy sami. Po drodze mijaliśmy pola,łąki,lasy porośnięte bardzo ładnymi niebieskimi kwiatkami. Chyba były to chabry, ale nie jestem pewien. Trasa liczyła 22 kilometry, więc zanim dojechaliśmy, minęło trochę czasu. Na miejscu spotkaliśmy p. wychowawczynię i nasze bagaże. Ach, nie powiedziałem, gdzie dojechaliśmy. Otóż miejscem naszego pobytu było gospodarstwo agroturystyczne w Dzielniku, niedaleko Wielgolasu. Dookoła mieliśmy urokliwy las, jeziorko,miejsce na ognisko i drewnianą altankę z długimi stołami. Były już zastawione chlebem i kiełbasą na ognisko. Zanim się posililiśmy,trzeba było rozstawić namioty. To było dla nas umiarkowanie łatwe zadanie. Niektórzy rozstawili szybko, bez problemów, inni wolniej. Solidarność klasowa nakazywała pomóc potrzebującym, więc Ci bardziej zdolni po rozłożeniu swoich namiotów biegali i pomagali innym. Po „ogarnięciu” naszych miejsc noclegowych przyszedł czas na posiłek. Chyba każdy był głodny. Nie skończyliśmy jeszcze kiełbasek,a już wokół ogniska rozsiadły się dziewczyny i przy dźwiękach gitary zaczęły śpiewać. Potrzebowały męskiego głosu, więc chcąc zachęcić chłopaków do śpiewania, usiadłem obok nich. To było dobre posunięcie, bo za chwilę co bardziej muzykalni spośród chłopaków zaczęli śpiewanie. Mieliśmy tylko dwie gitary, co zmuszało nas do wymieniania się pomiędzy mną, Anią a Darią. Po przećwiczeniu repertuaru Mateusz zaprosił nas na polankę, gdzie pokazał nam parę zabawnych, integracyjnych gier. Pobiegaliśmy, pośmialiśmy się, nawet trochę zmęczyliśmy. Gdy już nikt nie miał siły, została zarządzona przerwa w namiotach. Mieliśmy chwilę odpocząć,po czym pójść grać w sztandarową grę naszej klasy,czyli w „flagi”. Niestety, nic z tego nie wyszło, ponieważ opiekunowie nie wyrazili zgody na nasze wyjście do lasu w nocy. Wobec takiego obrotu sprawy postanowiliśmy jeszcze raz usiąść przy ognisku i pośpiewać. Jednak sielanka nie mogła trwać zbyt długo, trzeba było zbierać się „do spania”. O godzinie 23.30 zaczęła się cisza nocna. Oczywiście, młodzież pozbawiona nadzoru w ogóle nie myślała o przestrzeganiu tej zasady . Ten fakt możemy jednak przemilczeć i zająć się dniem następnym. Wszyscy, jak jeden mąż,wstali o 7 rano.Nikt nie sprawiał wrażenia zaspanego.Wszyscy raczej byliśmy trochę mokrzy, ponieważ w nocy padał deszcz. Zadowoleni,usiedliśmy do śniadania. Znowu każdy był głodny,więc kanapki rozeszły się w ekspresowym tempie. Potem trzeba było złożyć namioty. Jakoś się z tym uporaliśmy bez większych kłopotów. Zapakowaliśmy wszystko do samochodu,pożegnaliśmy się i mimo lekkiej mżawki wyruszyliśmy
w drogę. Skierowaliśmy się w stronę Wielgolasu celem odwiedzenia Sanktuarium Maryjnego. Ksiądz proboszcz opowiedział nam ciekawe historie związane z tym miejscem i cudami, jakie zdarzyły się tu w XIX wieku. Po wyjściu z kapliczki udaliśmy się do kościoła, gdzie
ks. Marek odprawił mszę. W jej trakcie wszyscy głośno śpiewaliśmy, jednak i tak nie odbyło się bez narzekań ze strony księdza. Bardziej chyba nie mogliśmy się przyłożyć. Po mszy zjedliśmy słodkie bułki, które jakimś cudem zostały ze śniadania. Nieciekawie zrobiło się Palomie, która „złapała” kleszcza. Dziwne, ale wszyscy zachowali spokój a poszkodowana została uratowana dopiero w zwykłej mińskiej aptece. Żadna z trzech przychodni nie chciała jej pomóc, co uważam za karygodne.Nie psujmy sobie jednak tak miłej wycieczki myślami o polskiej służbie zdrowia. Wróćmy do rzeczy. Tak więc po mszy wyjechaliśmy w drogę powrotną do Mińska. Tym razem obyło się bez problemów technicznych. Pogoda jednak nas nie oszczędziła,jednak nikt nie marudził. Dojechaliśmy do Mińska w dobrych nastrojach. Tak skończyła się nasza rowerowo-leśna epopeja.
Wycieczkę uważam za bardzo udaną, tak jak każdy z naszej klasy. Posmakowaliśmy trochę survivalu, pobawiliśmy się, zintegrowaliśmy. Mamy nadzieję na kolejne tak ciekawe i wesołe wyjazdy.

Szkoła podstawowa, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna