Borne Sulinowo 2011-kronika wydarzeń

Uczestnicy

Dzień 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11.

Dzień 1

W niedzielę, 3-go lipca rozpoczęliśmy naszą odyseję rowerową w Bornem Sulinowie. My, czyli zapaleni rowerzyści z Mińska Mazowieckiego i Łodzi, w sumie piętnaście "sztuk" oraz trzech opiekunów, którzy dzielnie nam towarzyszą.
Na miejsce dotarliśmy w miłej atmosferze, zostawiając pochmurną pogodę i deszcz w rodzinnych stronach. Z racji niedzieli uczestniczyliśmy we mszy św. w klasztorze sióstr karmelitanek. Po kolacji udaliśmy się na "spacer aklimatyzacyjny", w trakcie którego poznaliśmy najbliższą okolicę i zrobiliśmy rundkę zapoznawczą. Szefostwo przekazało nam zasady wspólnego przebywania, które uznaliśmy za niezbyt rygorystyczne. Podczas spaceru poznaliśmy także nieco historię tego miasteczka i jego okolic. Do 1992 roku stacjonowały tu wojska radzieckie i „broniły” suwerenności naszego kraju. Rosjanie, wycofując się z tego wymazanego z mapy Polski miejsca, zostawili kilka armat, jakieś działa i czołg, które były dla nas nie lada atrakcją. Bardziej optymistycznym akcentem przechadzki było zobaczenie malowniczego jeziora. W następnych dniach będziemy się tam kąpać lub pływać kajakami. W drodze do szkoły, gdzie jest nasza kwatera, odebraliśmy rowery i na dwóch kółkach dotarliśmy na miejsce. Tak upłynął dzień pierwszy. Liczymy na następne udane dni.

Dzień 2

Po nocnych opadach deszczu ranek powitał nas promykami słońca nieśmiało wyglądającymi zza chmur. Po smacznym i obfitym śniadanku wyruszyliśmy na naszą pierwszą wycieczkę. Droga wiodła przez tereny byłego poligonu. Teren, który tak niedawno orany gąsienicami czołgów huczał kanonadą maszyn bojowych, jawił się nam jako oaza ciszy i spokoju. W południowej części poligonu znajdują się Wrzosowiska Kłomińskie, jedne z największych w Europie, które mogliśmy podziwiać po wspięciu się (nie bez trudności) na górę i usytuowany na niej bunkier. Jednak celem naszej wycieczki było miasteczko Kłomino - do 1992 roku baza Armii Radzieckiej, stacjonował tam 82 Gwardyjski Pułk Strzelców Zmotoryzowanych. W przeciwieństwie do Bornego Sulinowa miejscowość ta nie została zasiedlona. Swego czasu pojawiła się oferta sprzedaży Kłomina za 2 mln złotych, chętny się jednak nie znalazł. Od 2008 miasto jest wyburzane. Pozostaną tylko cztery budynki: jeden należący do urzędu gminy Borne Sulinowo, jeden prywatny blok oraz dwa należące do Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe.
Po 37 km wróciliśmy do domu na smaczny obiadek. Popołudnie spędziliśmy na lenistwie, a wieczorem rozegraliśmy turniej siatkówki.
I tak upłynął dzień drugi.

Dzień 3

Tradycyjnie spotkaliśmy się na śniadanku i po spożyciu niezbędnych kalorii ruszyliśmy na kolejną rowerową eskapadę. Początkowo trasa wiodła znaną nam już drogą przez wrzosowiska i miasteczko Kłomino. Już nieco zmęczeni drogą brukową, a później szutrową, dojechaliśmy do Sypniewka. Stąd czołówka pognała zgodnie z instrukcjami 2 km do przodu, po chwili zostając wezwana do zawrócenia. Zgodnie z zasadą „mądry Polak po szkodzie” uważniej przestudiowaliśmy mapę i obraliśmy prawidłowy kurs. Po przejechaniu kolejnych 3 km dotarliśmy do celu. Zza drzew można było zauważyć pozostałości różnych budowli. To tutaj znajdowała się starannie zamaskowana baza głowic i wyrzutni rakiet. Pozostały po niej: silos, dwa magazyny głowic, liczne podziemne korytarze, do których prowadzi kilka starannie ukrytych wejść. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, a następnie zwiedzaliśmy pozostałości bazy. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną. Małą przerwę na dostarczenie kalorii zrobiliśmy w Sypniewie i krótko przed 15.00 dotarliśmy do szkoły na obiad. Wszyscy byli bardzo głodni i dość zmęczeni, przejechaliśmy przecież 54 km. Po obiedzie był relaks, ale po kolacji rozegraliśmy mecz piłki nożnej. Ja zwykle drużyna księdza Ryszarda, w której skład wchodziło większość dziewczyn, odniosła zwycięstwo.
Tak upłynął dzień trzeci.

Dzień 4

Dzisiaj przemierzyliśmy 36 km, trasa zupełnie „lajtowa”. Dłuższą przerwę zrobiliśmy nad małym jeziorkiem położonym wśród lasów, gdzie kilku odważnych postanowiło się wykąpać. Pierwszym z nich był ksiądz Ryszard, a zaraz potem do wody wskoczył Filip i kilkoro innych spragnionych wodnych atrakcji. Niektórzy zabrali się za poszukiwanie raków, ryb i muszli. Wyjątkowe szczęście dopisało Piotrkowi P., który znalazł 2 raki, lecz jeden z nich niestety był martwy i mimo chęci zabrania go do prywatnej kolekcji okazów, musiał pozostać na łonie przyrody. W Liszkowie był drugi dłuższy postój, który poświęciliśmy na jedzenie lodów. Rekordzistą znowu został ksiądz Ryszard, zjadł trzy sztuki.
Po obiedzie wybraliśmy się na plażę. Część z nas pływała, część czytała, inni grali w karty lub kości. Byli tacy, którzy po turnieju karcianym zabrali do domu zdobycz w postaci wielkiej ilości szyszek. Czas zleciał bardzo szybko i jak zwykle po kolacji urządziliśmy turniej. Tym razem każdy grał w to, co chciał. Większość wybrała jednak piłkę nożną. Ten dzień był bardzo wesoły i upłynął w mgnieniu oka.
Tak upłynął dzień czwarty.

Dzień 5

8.15 – pobudka
8.30 – poranna modlitwa i śniadanie
9.30 – sprawdzanie stanu technicznego rowerów i psychicznego uczestników
9.35 – wyjazd na kolejną wycieczkę ( W drodze napotkaliśmy różne przeszkody terenowe. Jedna z nich miała 100% wilgotności)
11.30 – postój przy sieci fortyfikacji, będących częścią Wału Pomorskiego, składającej się z 5 bunkrów. Do jednego z nich udało nam się wejść.
12.00 – wyjazd sprzed bunkra uczestników poparzonych przez pokrzywy
12.01-12.59 – jazda bez przerwy wokół jeziora Pile – malownicze krajobrazy!
13.00 – powrót do szkoły i odpoczynek
14.00 – modlitwa i obiad
16.00 – spacer poobiedni – pierwszy przystanek na zakupy w „Biedronce”, drugi na kąpiel lub relaks na plaży
17.30 – powrót do szkoły
18.00 – kolacja – apetyt nam dopisuje, ”sprzątnęliśmy” wszystko z talerzy
19.00 – kontrola sanitarna w pokojach, po paru poprawkach stan pokojów określono jako zadowalający
19.05 – czas wolny (większość kibicowała naszym siatkarzom, niestety, przegraliśmy)
23.00 – cisza nocna
Tak upłynął dzień piąty.

Dzień 6

Tradycyjnie wstaliśmy 5 minut przed śniadaniem, zresztą bardzo smacznym. Postanowiliśmy odpocząć dzisiaj od rowerów i popływać kajakami. Mimo że niektórzy nie mieli jeszcze okazji powiosłować, w zasadzie dobrze sobie radzili. Nie obyło się bez przygód. Parę osób postanowiło „zwiedzić” szuwary i przecisnąć się przez gęstą przybrzeżną roślinność. W czasie tego wodnego relaksu zaczęło niestety kropić, więc musieliśmy schować się pod drzewami w zatoczce. Po przyjściu do szkoły rozpadało się na dobre, a był to pierwszy deszczyk od naszego przyjazdu do Bornego, więc specjalnie nie martwiliśmy się nim. Po obiedzie zrobiło się trochę sennie, zatem parę osób drzemało. Następnie rozegraliśmy kolejny mecz siatkówki, a po kolacji nastąpił rewanż. Pod wieczór znowu pokazało się słońce, więc szliśmy spać z nadzieją na kolejny udany dzień.
Tak leniwie upłynął dzień szósty.

Dzień 7

9 lipca 2011 roku gdzieś w Bornem Sulinowie, nazywanym pieszczotliwie „dziurą”…
O godzinie ósmej ileśtam zostaliśmy brutalnie wyrwani ze snu przez panią Marię. Nie byliśmy na to przygotowani, mimo symfonii uderzeń szafką zafundowaną przez jednego z kolegów. Nieprzytomni zawlekliśmy się na śniadanie, zbyt niewyspani, żeby wiedzieć, co jemy. (Właśnie, a co było na śniadanie?)
„Punktualnie” o 9.30 stawiliśmy się na zbiórce z rowerami, co chwile wracając się do pokoi, żeby zabrać różne niepotrzebne przedmioty. Po odnalezieniu zaginionego kolegi wyruszyliśmy w trasę. Nie warto nadmieniać, ile razy przystawaliśmy z powodu zagubionej drogi (po trzech przestałem liczyć). Wycieczka zakończyła się po przejechaniu żałosnych 20 km, choć Paulina twierdziła, że było to 85 km. Bilans wycieczki:
- przejechanych 20-85(?)km
- 1 bunkier
- 1 pocisk
- niezliczona ilość zadrapań
Po drodze mijaliśmy jakże piękne krajobrazy, ale nikt nie zwracał na nie uwagi, ponieważ byliśmy zajęci jazdą przez ścieżki zasypane piachem (to na pewno Ruscy!). Sytuację rozładowała zabawa polegająca na rzucaniu szyszkami w kask kolegi. Szybko przerodziła się ona w rzucanie czym popadnie. Po sycącym obiedzie (pulpety!) udaliśmy się na plażę. Opalaliśmy się, pływaliśmy, skakaliśmy i tonęliśmy. Po kolacji postanowiliśmy oddać się bardziej przyziemnym przyjemnościom jak gra w karty, ping-ponga i piromaństwem. Niestety, zdarzył się także smutny epizod. Nasza obozowa reprezentacja w piłkę nożną przegrała 4:2 z jakimiś małolatami.
Ponieważ piszę to przed snem, nie wiem, co się jeszcze zdarzy, ale ponieważ stanie się to w nocy, pewnie nie będzie nadawać się do opisania. No i to koniec tego ekscytującego dnia. Hejutki!
Ah! Zapomniałem napisać o …, a zresztą nieważne.
Tak upłynął dzień siódmy.
Tekst by Filip S.

Dzień 8

Po pysznym śniadaniu wyruszyliśmy na wycieczkę. Po sześciu kilometrach dojechaliśmy nad jezioro, gdzie chwilę odpoczęliśmy. Chętnych do kąpieli nie było, dlatego szybko ruszyliśmy w dalszą drogę, która wiodła przeważnie leśnymi ścieżkami czasami utwardzonymi, czasami piaszczystymi. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, aby poszukać nowych bunkrów, ale tym razem ich nie znaleźliśmy. Bilans tej wycieczki:
- 1 pocisk
- ruiny zabudowań radzieckich
- kilka starych telewizorów
- szkielet psa
- opona od traktora
Po obiedzie i odpoczynku udaliśmy się do klasztoru na mszę świętą. Po kolacji wrócił ksiądz Ryszard z pozdrowieniami od McDonalda i księdza Marka. Po kolacji, gdy część osób grała w siatkówkę, do sali dziewczyn wleciał wróbelek. To zapoczątkowało całą serię wydarzeń, których szczegółowo nie będziemy opisywać, a których efektem był potop w męskiej łazience.
Tak upłynął dzień ósmy.

Dzień 9

Tego dnia obudziły nas odgłosy burzy. Za oknem było szaro jak o zmierzchu, choć niebo co jakiś czas rozświetlały błyskawice. Lało jak z przysłowiowego cebra. Na śniadaniu ustaliliśmy, że tego dnia raczej jeździć nie będziemy. Większość przyznała, że ich wczorajsze modły zostały wysłuchane. Ponieważ panowała ogólnie senna atmosfera niektórzy zaraz po śniadaniu zdrzemnęli się. W tym czasie nasi opiekunowie zaimprowizowali w korytarzu kino. W porannym repertuarze znalazł się film „Sekcja 8”. Po projekcji część z nas zastanawiała się nad ponownym obejrzeniem, gdyż intryga była bardzo skomplikowana i nie wszyscy ją zrozumieli. Po filmie rozegraliśmy kolejny mecz w siatkówkę, a zaraz po nim był obiad. Deszcz co prawda przestał padać, ale postanowiliśmy jeszcze się polenić i o 16.00 wystartowaliśmy z kolejnym filmem. Był to „Gwiezdny pył”, który chyba się podobał, gdyż widzowie bili brawa. Po kolacji wybraliśmy się na spacer nad jezioro, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Pięciu odważnych i Paulina,czy też jak woleli o sobie mówić „Klub idiotycznych inicjatyw”, wykonali sporą ilość skoków do wody. Wracaliśmy okrężną drogą, bo nasi „hardcorzy” musieli wyschnąć. Czas przed ciszą spędziliśmy na bardzo ciekawych imprezach integracyjnych. Jakich? Niech to zostanie naszą tajemnicą.
Tak upłynął dzień dziewiąty.

Dzień 10

Dzisiejszy, przedostatni dzień obozu wyglądał trochę inaczej. Wybraliśmy się bowiem na całodzienną wycieczkę rowerową. Podczas śniadania większość zrobiła ogromne ilości kanapek, obiadokolacja miała być dopiero o 18.00. Pogoda była wymarzona – słoneczko, gdzieniegdzie chmurki, lekki wiaterek. Wyjechaliśmy przed 10.00. Trasa wiodła przez las, ale trochę jechaliśmy asfaltem. Około 13.00 dojechaliśmy do celu, czyli do Zdbic. We wsi znajduje się Skansen Bojowy 1 Armii Wojska Polskiego na Wale Pomorskim upamiętniający walki 1 Armii Wojska Polskiego. Obejrzeliśmy dokładnie stojący tam czołg i inny sprzęt bojowy. Dość już zmęczeni udaliśmy się nad miejscowe jezioro, aby wykąpać się. Skoki do chłodnej wody przyniosły wiele radości. Powrót był dla nas dość męczący. Początkowo jechaliśmy przez sosnowy las, gdzie kadra zebrała pokaźne ilości kurek (takie grzyby). Później zaczęły się górki i dołki oraz piachy. Wróciliśmy o 18.05 przejechawszy 72 km. Podczas tych dni przejechaliśmy w sumie 297 km. A teraz czas pakować manatki, jutro przecież wracamy do domów.
Tak upłynął dzień dziesiąty.

Dzień 11

Dziś zerwaliśmy się trochę wcześniej, bo o godzinie 8 odbyła się msza święta. Były w niej dwie niecodzienności: pierwsza - rzadko zdarzają się msze w korytarzu, druga - trwała ona tylko 27 minut, co było bardzo zaskakujące. Standardowo o godzinie 8.30 zjedliśmy śniadanie, a następnie podziękowaliśmy paniom kucharkom za pyszne posiłki. Kolejnym elementem dnia było "odgruzowywanie"pokoi i pakowanie. Osoby, którym nie starczyła racja żywnościowa otrzymana z kuchni, udały się na krótki spacerek do dobrze już znanej „Biedronki”. O godzinie 10.00 zapakowaliśmy się do busów i pojechaliśmy do Szczecinka. Tam ostatecznie pożegnaliśmy się z naszymi kolegami z Łodzi, którzy dalszą część podróży odbywali pociągiem (dwie przesiadki). Po rozstaniu z naszymi przyjaciółmi, ruszyliśmy w dalszą drogę do Mińska Mazowieckiego. Wytrwale jechaliśmy, zatrzymując się tylko na kilka minut przy Mc Donaldzie, aby coś przekąsić i móc kontynuować powrót. Po dotarciu do szkoły zostaliśmy przywitani przez nasze rodziny. Ksiądz Dyrektor pochwalił nas przy nich, co nas (uczestników wyjazdu) wielce uradowało.
I tak nastał i zakończył się dzień 11 naszego wyjazdu.

Szkoła podstawowa, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna