Kaczory k/Ostródy

Kinga Gańko, uczennica klasy humanistyczno - filmowej

"Ten wyjazd miał tylko jeden minus – był za krótki". tak o wycieczce uczniów klas I liceum i gimnazjum pisze Kinga Gańko.

Zgodnie z tradycją salezjańską uczniowie klas pierwszych liceum i gimnazjum wyjeżdżają we wrześniu na kilkudniową wycieczkę, czyli obóz integracyjny. Tak było również w tym roku. Po porannej modlitwie wyjechaliśmy do ośrodka „Kaczory” koło Ostródy. Gdy przybyliśmy na miejsce, mieliśmy mieszane uczucia. Piękne jezioro, bliskość natury, cisza, spokój… Nie przeszkadzał nam aż tak bardzo brak łazienek. Gdy trochę się zadomowiliśmy, pojechaliśmy do sanktuarium w Gietrzwałdzie. Było tam wiele objawień maryjnych – jest to jedno z miejsc, do których najchętniej udają pielgrzymi. Wieczorem, po kolacji, klasy gimnazjalne i licealne rozdzieliły się. Wraz z wychowawczyniami poszliśmy do świetlicy na nasz pierwszy wieczór integracyjny. Po około godzinie rozmów i zabaw udaliśmy się do domków. W teorii – zgodnie z zaplanowanym rozmieszczeniem, w praktyce – trochę inaczej. Ale około północy leżeliśmy grzecznie w swoich wygodnych łóżkach.
Następnego dnia zamiast słońca obudziło mnie pięć budzików. ¬¬¬¬O niewyobrażalnie wczesnej porze – ósmej rano (!) – zjedliśmy śniadanie i wsiedliśmy do autokaru. Kierunek Malbork. Zafascynowani życiem średniowiecznych rycerzy-zakonników obejrzeliśmy Wielki Refektarz, poznaliśmy sposób ogrzewania zamku, a także zobaczyliśmy komnaty mistrzów oraz cele zakonników. Krzyżacka twierdza była zdecydowanie najciekawszym punktem tego dnia. Gdy wychodziliśmy, pani Teresa Baranowska obiecała nam niespodziankę – pojechaliśmy do znajdującej się nieopodal Stegny. Dostarczaliśmy naszemu organizmu witaminy D (leżąc bez ruchu na plaży), trenowaliśmy mięśnie (biegając po wybrzeżu) oraz podziwialiśmy piękno architektury marynistycznej w praktyce (budując zamki z piasku). Cali i mokrzy wróciliśmy do Ostródy. Następnie była wieczorna msza i kolacja. Ognisko, przy którym nie zabrakło ani „Sokołów”, ani piosenek „Dżemu”, minęło bardzo szybko. Czyści i najedzeni poszliśmy spać. I prawie obyło się bez kłopotów, klucz od domku jednak się znalazł.
Kolejny dzień, czyli dzień wyjazdu rozpoczął się poranną mszą i śniadaniem.Przez kilka godzin jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy… Aż dojechaliśmy do Grunwaldu, miejsca największej bitwy polsko-krzyżackiej. Potworne zimno było powodem, dla którego nie zeszliśmy pól wzdłuż i wszerz. Zamiast tego ukryliśmy się w muzeum i obejrzeliśmy dwa filmy, podczas których nie usnęli tylko nasi opiekunowie.Potem znów jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy…Około godziny osiemnastej wpadliśmy w ramiona stęsknionych rodziców.
Ten wyjazd miał tylko jeden minus – był za krótki. Z chęcią pojechałabym na Mazury raz jeszcze.

Szkoła podstawowa, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna