Kraków i My

Adamiec Karol

W nocy z 28 na 29 maja sprzed szkoły wyjechał autokar pełen wycieczkowiczów. To klasy I gimnazjum i II liceum wybrały się do Krakowa.

Całością opiekowali się: pani Janina Kożuchowska, pan Piotr Bartosiak i ksiądz Jarosław Jastrzębski. Pani Małgorzata Bochyńska była naszym przewodnikiem.

Podróż na miejsce odbyła się bez większych problemów, nawet roboty drogowe na niektórych odcinkach nas nie spowolniły. Jeszcze przed Krakowem zatrzymaliśmy się w Jędrzejowie, gdzie mieściło się Muzeum Gnomoniczne. Jeśli nic wam nie mówi ta nazwa, to powiem tyle, że było tam bardzo dużo starych, wręcz antycznych zegarków.

Choć niektórzy byli nieco niewyspani, każdy z uwagą słuchał pani przewodnik oraz z zaciekawieniem oglądał eksponaty, zwłaszcza, że niektóre czasomierze pamiętały Jagiellonów zasiadających na Wawelu. Jednakże, muzeum było bardziej uniwersalne, i niektóre sale wcale nie były poświęcone zegarom, w tym pokój Marszałka Piłsudskiego w czasie przemarszu wojsk w czasie I wojny. Na terenie muzeum mieściła się również jedna z najstarszych na świecie aptek oraz zachowane w oryginalnym wyglądzie mieszkanie państwa Przypkowskich.
Osobiście, mnie najbardziej podobał się tam wielki, zawieszony na suficie nad stołem do gier karcianych zegar, na który patrzyło się od dołu. Umieszczonego go tam, aby uniemożliwić niesfornym graczom oszukiwanie pod pretekstem zaglądania do kieszonkowego zegarka.

Nie był to jednak nasz jedyny cel do zwiedzenia w tej okolicy, chwilę potem podjechaliśmy do archiopactwa cystersów w Jędrzejowie.

Przed Krakowem mieliśmy jeszcze jeden przystanek, tyle że w Tyńcu. Mieści się tam znane na całym świecie opactwo benedyktynów. Jest to cały zespół budynków umieszczonych na wapiennej, masywnej skale, niczym średniowieczna warownia. O klasztorze można by opowiadać w nieskończoność, ponieważ jest on bardzo ciekawy, a z tym miejscem łączy się wiele opowieści, więc nikomu nie streszczając, powiem jedynie, że warto tam pojechać. Myślę, ze każdy z nas odczuł pobyt w tym miejscu na swój sposób, więc trudno byłoby mi mówić w imieniu całej grupy.

Krótko po opuszczeniu klasztoru, byliśmy już w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Krakowie (mieszczącym się przy tej samej ulicy, przy której mieściło się miejsce pobytu Karola Wojtyły, gdy mieszkał w stolicy Małopolski, czyli przy ulicy Tynieckiej) gdzie przyszło nam mieszkać na czas wycieczki. Pozostałą część dnia mogliśmy spędzić na rozpakowaniu się, a wieczorem klasa pierwsza gimnazjum poszła na spacer po Krakowie, kiedy to licealiści woleli przeznaczyć ten czas na integracyjne zabawy przy ognisku.

Następny dzień rozpoczęliśmy wizytą w innym muzeum, tyle, że to było już zdecydowanie bardziej nowoczesne, o zupełnie innej tematyce, a było to Muzeum Lotnictwa.
Zobaczyliśmy bardzo dużo samolotów różnego rodzaju, a było ich tak wiele, że aż trudno zliczyć, ile. Poszczególne pochodziły sprzed 1939 roku, a maszyny które przetrwały II wojnę i zachowały się do dziś w tak dobrym stanie, to istne białe kruki. Jedna z sal została przeznaczona do wykonywania doświadczeń przez odwiedzających, i to raczej ta część muzeum zrobiła największą furorę, bo kto by nie chciał sprawdzić się jako pilot w symulatorze lotu, sprawdzić, jak miękkie są siedzenia w samolocie, jak silne są silniki samolotu, czy jak wygląda balon od środka? Nawet nasi opiekunowie dali się ponieść emocjom i weszli na przysparzające zawroty głowy obrotowe koło.

Wkrótce musieliśmy pożegnać się i z tym miejscem. Głowy skierowaliśmy ku królewskiemu wzgórzu, podążyliśmy na Wawel. Niestety, nie było nam dane chodzić tymi samymi salami co królowie, bo to, co widzieliśmy, to były jedynie rekonstrukcje, a mało która sala została zachowana w oryginalnym stanie. Nie zmieniło to faktu, że przez chwilę każdy był królem lub królową. Kilka godzin na nogach było jednak warte tego, co widzieliśmy. Wawel zadowolił nawet tych, których nie fascynowało oglądanie luksusowych wnętrz, ponieważ naszym kolejnym etapem podróży po Wawelu były skarbiec i zbrojownia. Istna gratka dla amatorów ostrych dzid albo żelaznych tarcz. W skarbcu głównym eksponatem był chyba miecz koronacyjny królów polskich, a mianowicie Szczerbiec.

I tak 8 godzin zwiedzania, kto nie miałby dość? Dlatego też na koniec padło pytanie o wyjazd na basen. Ci, ktorzy chcieli, to pojechali, a wśród nich byłem ja. I powiem wam, że nie żałowałem. Największy kryty w europie aquapark! Sieć zjeżdżalni o łącznej długości prawie kilometra! Najdłuższa zjeżdżalnia w Europie! Aż łapiesz się za głowę. Moc atrakcji, tony śmiechu i hektolitry rozlanej wody. Jedyne takie miejsce w Polsce.

Lecz następnego dnia musieliśmy przygotować się już na bardziej wymagający i poważny temat. W planach było odwiedzenie obozu koncentracyjnego Auschwitz nieopodal Oświęcimia. Ogrom tego miejsca i zbrodni, jakie tam popełniono, jest wręcz przytłaczający. Głos ofiar "cyklonu B" woła o pomstę po wielu latach. Nieprawdopodobne warunki, masowe mordy, śmiertelne choroby - to rzeczy, których ludzkość powinna wstydzić się najbardziej, ale już niestety nic nie odkupi win ludzi odpowiedzialnych za te zbrodnie. Dzięki postępowi elektronicznemu, zwiedzanie było łatwiejsze i nie trzeba było być tak blisko przewodnika, by go słyszeć. Po pewnym czasie przybliżono nam historię tego miejsca. Bloki, w których jeszcze 70 lat temu przebywali więźniowie tej "fabryki śmierci", odrestaurowano i przerobiono na muzeum, a poszczególne sale przyporządkowano tematycznie. Nieco przybliżyliśmy sobie również postać świętego ojca Maksymiliana Kolbe, który zginął w Auschwitz, tak jak i 1, 5 mln innych ludzi.

Około osiemnastej byliśmy znowu w Krakowie, więc zadecydowaliśmy o przeznaczeniu czasu na wizytę w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, potocznie zwanego "Łagiewnikami", miejsca bardzo mocno związanego z życiem i działalnością św. Faustyny. Lecz jest to też atrakcja turystyczna nie tylko sakralna, ale i architektoniczna - bazylikę wybudowano w sposób nowoczesny, bardzo piękny, a obok niej wznosi się 77-metrowa wieża widokowa, to robi wrażenie.

Ostatni dzień przypadł na 1 czerwca, czyli święto dzieci. Rano każdy dostał po jednym, wielkim opakowaniu czekolady. Poranek był mocno chaotyczny - ludzie się pakowali, a po godzinie mieliśmy opuścić ośrodek. Zanim jednak wyruszyliśmy w podróż powrotną, dużo czasu spędziliśmy na zwiedzaniu. A zwiedziliśmy Katedrę na Wawelu, Franciszkańską Bazylikę Mniejszą (przy tej samej ulicy mieści się okno papieskie) i Stary Rynek. Są to typowe wizytówki Krakowa i nie bez powodu. Na Wawelu zwiedzaliśmy groby samych królów, oraz niedawno zmarłych prezydenta i pierwszej damy . Spoczywali tam też wielcy twórcy polscy, tacy jak Juliusz Słowacki czy Adam Mickiewicz. W Bazylice widzieliśmy witraże przedstawicieli tak zwanej Młodej Polski, a co mogliśmy zobaczyć na rynku, to już chyba nikomu nie muszę mówić.

O 22.00 tego samego dnia byliśmy już w domu. Jak to mówią, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, tyle, że według mnie oraz kilku moich kolegów i koleżanek, Kraków jest takim miejscem, z taką atmosferą i z takim klimatem, że aż chce się tam zamieszkać, i jest to chyba jedyne miejsce, gdzie byśmy się przeprowadzili, jeśli w ogóle byśmy musieli się wyprowadzić. Bardzo piękne miasto. Ta wycieczka wpłynęła na nas pozytywnie pod każdym względem. Już rozumiemy, czemu pani Bochyńska jest tak zakochana w tym miejscu.Od tamtego wyjazdu, ja też jestem zakochany w Krakowie. Serdeczne podziękowania dla Salezjanów z Krakowa, za miłą gościnę, znoszenie hałasu i cierpliwość, bo aniołami to my niestety, nie byliśmy.

Szkoła podstawowa, Szkoła gimnazjalna, Szkoła licealna